czwartek, 29 października 2015

Chwilowe zainteresowanie.

Witam.
     W dniu dzisiejszym chciałam Wam opisać moją chwilową fascynacje Indianami. Mimo że nie objawiała się ona czytaniem o nich, czy też oglądaniem filmów z nimi związanych, bądź robienia czegokolwiek w tym stylu, to śmiem ją tak nazywać. Dlaczego? Bo stwarzałam simów w stylu, jaki w moim mniemaniu jest indiański i pisałam takie opowiadania. Z Indianami nie mają one nic wspólnego, ale w mojej głowie tak właśnie wyobrażałam sobie postacie. Nie przedłużając, życzę miłej zabawy podczas ich czytania.

Jest pewna legenda. Nikt chyba w nią nie wierzy. No, może jacyś zabobonni szamani z plemienia mojej babci. Był kiedyś król Azjon. Władał całym krajem, którym byli moi przodkowie. Rządził mądrze i sprawiedliwie. Miał dwóch synów: Armeja i Zakara. Po śmierci ojca starszy z nich, Armej, objął tron. Wydawało się , że będzie wywyższany ponad ojca. Pewnej nocy, niespodziewanie, został zabity. Jedyna osoba, która była tego świadkiem, to jego żona Kajmira. Zobaczyła, jak brat zabija brata z uśmiechem na twarzy, mówiąc: „Teraz moja kolej”. Zakar nie zdawał sobie sprawy, że ktoś był obecny podczas tego czynu. Zachowywał się tak, jak na brata przystało – zajmował się Kajmirą i jej córką Lori oraz został królem. Kajmira bała się szwagra. Nie mówiła nic, aby chronić siebie i córkę. Wkrótce Zakar zaczął źle wykorzystywać władzę, m.in. na swoją osobistą korzyść. Nikomu się to nie podobało, ale ludzie nie mieli oficjalnego powodu, aby go skazać, było bowiem zapisane w ich prawie, że król może rządzić według własnego uznania. Tak minęło parę lat.
W kraju wybuchła epidemia, która zabiła większość ludu. Zrozpaczona Lori wyjechała na naukę do czarodzieja z sąsiedniego kraju, gdyż lokalny szaman nie potrafił nic poradzić. Uczyła się pilnie i w rok przewyższyła swojego mistrza. Gdy wróciła do domu, okazało się, że jej matka jest umierająca, a król zakazał, aby jej o tym mówić. Bał się bowiem, że rzuci wszystko i przyjedzie do rodzicielki, a reszta ludu nie będzie miała szans na uzdrowienie. Gdy Lori dotarła do matki, ta wydawała już ostatnie tchnienie. Wtedy dała córce list, w którym opowiadała, jak zginął Armej. Umarła mówiąc: „Uważaj na siebie, dziecko”.
Po pogrzebie Kajmiry, Lori uzdrowiła wszystkich, których mogła, a następnie zwołała radę starszych i pokazała im list od matki. Oni rozgniewali się i skazali Zakarę na dożywotnią pracę na rzecz ludu w więzieniu. Miał robić to, co akurat było potrzebna. Były król wpadł w gniew i nim ktokolwiek się zorientował, z pomocą swojej osobistej gwardii, uwięził członków rady. Zagroził im, że jeżeli nie pozwolą mu dalej być królem to spali cały kraj i jego mieszkańców na ich oczach. Na szczęście w tym momencie Lori, która od początku zebrania była gotowa do ataku, rzuciła zaklęcie na wuja, które uwięziło go w lustrze. Następnie uwolniła radę i nakazała budowniczym zbudować podziemną kryptę, w której umieszczone zostało zwierciadło. Gdy to zrobiono, użyła mnóstwa zaklęć, aby zabezpieczyć wnętrze komnaty i umieściła w niej lustro. Rada wybrała ją królem, lecz ona odmówiła im. Uzasadniając swoją decyzję, powiedziała: „Przez króla to się stało. Nasz lud jest teraz garstką osób. Sąsiednie państwa tylko czekają, aby zabrać nam teren. Powinniśmy ukryć nasze plemię w miejscu tej krypty, żeby ostatni król nie mógł się wydostać. Od teraz o wszystkim będzie decydowała Rada. Tak ja wam radzę. Przez nadmiar władzy stało się to, co się stało.” Następnie zbudowała sobie dom w miejscu, gdzie było wejście do krypty ze zwierciadłem. Ludzie szybko uczynili to samo. Posłuchali jej rady i zaproponowali jej, żeby jako ich szamanka zasiadła w Radzie. Żyli spokojnie nie nękani przez inne państwa, gdyż wieść o potędze młodej dziewczyny rozniosła się po całej okolicy.


-Ajmihibi, mamy problem. - powiedział Shon z powagą w oczach. Szamanka bez słowa wstała wyszła, przepuszczana w wejściu przez Indianina. Gdy podeszła do wrót wioski, jej oczom ukazał się ponury widok. Sześciu zbrojnych pchało przed sobą wyraźnie zmaltretowanego człowieka, który dotarłszy do osady stracił przytomność. Kobieta spojrzała na przybyszy, powiedziała: „Tylko potrzebujący może wejść” i skierowała swe kroki w stronę lecznicy. Wojskowi nie protestowali. Ich przełożony mówił, że mają wykonywać rozkazy tej matrony. Shon zawołał dwóch swoich przyjaciół i zabrali zmęczonego człowieka do szamanki. Jeden ze zbrojnych zaproponował swoją pomoc, ale Indianin spytał: „A kto go tak urządził?” i odszedł.
-Miałeś nie oceniać – powiedziała Ajmihibi, gdy ją dogonili – Nigdy nie wiesz, co jest prawdą. - Mężczyzna starał się nie przewrócić oczami. Nie lubił, gdy mentorka dawała mu takie rady.
Pacjent obudził się następnego ranka. Otworzył oczy słysząc, że ktoś obok niego się porusza. Zobaczył wysoką kobietę o długich białych włosach. Nie była stara, ale nie była także młoda. Nie potrafił ocenić ile ma lat. Gdy próbując się podnieść stęknął z bólu, kobieta spojrzała na niego z troską w jasnoniebieskich oczach.
-Lepiej nie wstawaj – powiedziała zaparzając nieznane mężczyźnie zioła. Miała śpiewny przyjemny dla ucha głos.
-Gdzie ludzie, którzy mnie tu przyprowadzili? - zapytał. Starał się ukryć niepokój. Nie miał pojęcia ile ta kobieta wie.
-Nie mają wstępu do wioski – odparła uspokajająco. - Wypij. To specjalna mieszanka. Po niej poczujesz się lepiej – dodała podając mu dymiący kubek z dziwną, oleistą cieczą w środku. Mężczyzna spróbował napój i ze zdziwieniem stwierdził, że nie ma on żadnego smaku.
Spojrzał na kobietę z ciekawością. Nie mógł określić czy wie, dlaczego on jest w takim stanie. Jeśliby wiedziała, to raczej nie zachowywałaby się tak spokojnie.
-Wiem dlaczego tu jesteś. - powiedziała szamanka patrząc mu w oczy. - Zabiłeś swojego dowódcę. - jej głos wydał się rannemu niezwykle spokojny, nie pasujący do wypowiadanych słów. - Nikt inny z mojej wioski nie wie, więc nie będziesz narażony na przykrości z ich strony.
-Ja... - mężczyzna czuł dziwną potrzebę usprawiedliwienia się przed tą kobietą, ale ona nie dała mu dojść do słowa – Nie oceniam. Nie znam motywu twojego działania i nie chcę go poznać. Moim zadaniem było uzdrowienie cię, więc to zrobiłam. - rzekła tonem kończącym dyskusje. Gdy oddał jej kubek, położyła na jego posłaniu złożone ubrania. - Przebież się. Za godzinę wracasz do swoich. - powiedziała po czym wyszła, aby mógł się spokojnie przygotować. Siedział przez chwilę zastanawiając się nad tym, co go czeka, po czym ubrał się i wyszedł na spotkanie z przeznaczeniem.


środa, 21 października 2015

"Brzydula!", czyli jaki komplement dla dziewczyny.

Witam.
     Czy tylko ja bardzo nie lubię oglądać filmów opartych na książkach, które przeczytałam? Kiedy skończę jakąś powieść, to staram się nie oglądać jej kinowych wersji. Dlaczego? Ponieważ zwykle rozczarowują mnie one pomijając pewne fakty, czy też zmieniając różne zdarzenia. Jest bardzo niewiele filmów, które obejrzałam przed przeczytaniem książki. Jednym z nich był "Trzy metry nad niebem", o którym będzie dzisiejszy post. Recenzje książki napisałam w kwietniu tego roku, film obejrzałam parę miesięcy wcześniej. Nie zapowiadał się dobrze, zwłaszcza, gdy pierwszą "romantyczną" sceną był okrzyk głównego bohatera, który nazywał dziewczynę brzydulą... Ale zapraszam do zapoznania się z moimi wrażeniami po przeczytaniu książki.


Najpierw obejrzałam film, dopiero potem przeczytałam książkę. Szczerze powiedziawszy pierwsza scena ekranizacji nie przypadła mi do gustu, lecz w miarę oglądania coraz bardziej przekonywałam się do tej produkcji, a po skończeniu go płakałam jak bóbr narzekając na całą fabułę, która potrafiła mnie tak roztkliwić. Od razu zapisałam książkę na mojej liście „do przeczytania”.
Pierwszy rozdział książki za mną, a ja byłam tak załamana, że poważnie myślałam, czy jest sens kontynuować. Ale przypomniałam sobie, jak było z filmem i brnęłam dalej. Muszę szczerze przyznać, że gdybym nie obejrzała wcześniej ekranizacji, to chyba bym nie dotrwała do końca powieści. Oczywiści zakończenie wywołało u mnie podobne emocje, mniejsze, ponieważ wiedziałam, co się stanie, ale wciąż były, gdyż czytałam opisy reakcji postaci na wydarzenia. Co się stało na końcu, nie powiem, żeby nie zdradzić wam wszystkiego ;-) . Plusem tej książki jest fabuła, ale tylko wtedy, jeżeli ktoś lubi historie miłosne bądź jest tak samo niepoprawnym romantykiem/ romantyczką jak ja. Tyle potrafiłam zanotować jedynie, na plus tej książce. Już po pierwszym rozdziale rzucają się w oczy takie rzeczy, jak przywiązywanie wielkiej uwagi do marek (serio, musiałam chwilę pomyśleć o czym autor pisze wymieniając, że chłopak ubrany był w levisy, adidasy i stał obok vespy ;_; ), przeskoki w rozmowach takie, że trudno się połapać, kto komu co opowiada, ogólnie panujący chaos w narracji. Przemiany psychologiczne bohaterów są dziecinne, tak samo jak język w pewnych momentach. Momentem kulminacyjnym mojego niedowierzania w styl tej książki, był fragment: „ Babi siada naprzeciwko matki. Przychodzi Daniela i zajmuje miejsce obok. Babi nalewa sobie kawy, potem mleka i wsypuje trochę słodzika. Daniela też nalewa sobie kawy, potem mleka, ale dodaje cukier trzcinowy. Każda ma swoje przyzwyczajenia, swoje miejsce, swoją filiżankę.”. W pewnym momencie nawet zastanawiałam się, czy to z moim tłumaczeniem nie jest przypadkiem coś nie tak, aczkolwiek w internecie znalazłam tylko takie...
Być może to, że ta książka nie spełniła moich oczekiwań, jest wynikiem emocji wywołanych przez film, aczkolwiek błędy językowe są namacalne. Zdziwiły mnie również opisy realiów, tego co się dzieje wśród młodzieży włoskiej, gdzie dziewczyna jest okryta hańbą, gdy chłopak zobaczy w jej ręce tampon.
Reasumując powyższe rozważania, jeżeli ktoś chce poznać historię opisaną przez Federico Moccia, lepiej niech obejrzy film.


 "Jednego jest pewny. Tamten nie może jej kochać tak jak on, nie może jej wielbić w taki sposób, nie jest w stanie dostrzec jej wdzięcznych ruchów ani tych szczególnych znaczków na jej twarzy. Jakby to tylko jemu było dane widzieć prawdziwy kolor jej oczu i poznawać smak jej pocałunków. Nikt nigdy nie potrafi zobaczyć w niej tego, co widziałem ja, myśli: Tamten najmniej. Tamten realny, surowy, niepotrzebny, materialny. Tak go postrzega, niezdolnego by ją kochać, pożądającego tylko jej ciała, niebędącego w stanie zobaczyć jej prawdziwej, zrozumieć, docenić. Tamten nie będzie się cieszył z jej uroczych kaprysów. Nie pokocha jej małej rączki jej poobgryzanych paznokci, jej stóp tłuściutkich, tego drobnego piętna ukrytego, choć nie tak bardzo. Może nawet je dostrzeże, ale na pewno nie pokocha. Na pewno nie w ten sposób."
Federico Moccia "Trzy metry nad niebem" ("Tre metri sopra el cielo")

środa, 14 października 2015

Perwersyjny seks i straszny autor.

Witam.
    Dzisiejszy post będzie dotyczył popularnej nie tak dawno serii napisanej przez panią E. L. James. Recenzję tej książki napisałam na początku tego roku:

Książka, która ostatnio wzbudza wiele kontrowersji i sprzecznych opinii czytelników. Przeczytałam całą trylogię bardzo szybko, gdyż jest napisana bardzo prostym językiem. Ale sposób w jaki ten język jest używany... Autorka nie zważa na to, gdzie znajduje się jej bohaterka – potrafi w jednym akapicie opowiadać o tym, jak to Anastasia rozmawia z sekretarką, żeby w następnym zdaniu napisać, że dziewczyna weszła do sypialni w swoim własnym mieszkaniu. Co z tego, że przed sekundą znajdowała się na drugim końcu miasta?
Jak wielu internautów wytknęło pani James, główna bohaterka co chwile powtarza te same zdania, wzdycha i się czerwieni. Podniecający a nawet "niesamowicie podniecający" Grey dotyka ją "tam na dole". Anastasia opowiada o stosunku oraz o swoich narządach, jakby była skrępowaną pięciolatką. Ogólnie styl i sposób, w jaki autorka napisała tą książkę woła o pomstę do nieba...
Jednak przeczytałam wszystkie trzy części od początku do końca. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – postacie. To, w jaki sposób pisarka pokazała zawiłości w psychice Christiana i relację między Greyem a Anastasią, sprawiło, że chciałam się dowiedzieć więcej o ich losach i poznać ich lepiej. Moim zdaniem postacie zostały wykreowane w bardzo dobry sposób, może były monotematyczne i oboje zdawali się być nimfomanami, to w rozmowach pomiędzy nimi, w ich relacjach, zachowaniach i stosunku do siebie nawzajem, znalazłam większy sens (mam tylko nadzieję, że on naprawdę tam jest   ;-) ).


     W czerwcu za namową koleżanek obejrzałyśmy film. Ogólnie nie lubię filmów na podstawie książek, ponieważ nigdy nie pokazują tego samego, nie ujmują wszystkiego, co chciałabym. Jednak ta ekranizacja przeszła samą siebie. Trudno było odnaleźć tę fabułę (już w książce ciężką do zauważenia) jeśli nie czytało się powieści. Film praktycznie był zlepkiem sytuacji. Relacje Christiana i Any były bardzo powierzchowne, skoncentrowane na popędzie.
     Nie mogę całkowicie skrytykować filmu. Były sceny, które mi się podobały. A już na pewno nie mogę powiedzieć złego słowa o ścieżce dźwiękowej - piosenki napisane do filmu w większości przypadły mi do gustu.
     Ostatecznie ciężko mi stwierdzić, co mam sądzić o tym filmie. Kobieta znalazła temat, który zainteresował masę ludzi, więc ma własny sposób na sukces. Nie powiem, żeby jej dzieło było piękne czy chociaż dobrze napisane, aczkolwiek można odnaleźć przyjemność czytając je. Z jednej strony postacie, których kreację lubię do dziś, z drugiej bezsensowne teksty, nagłe zmiany miejsca akcji i powtarzające się sceny seksu opisywane za pomocą takich samych epitetów.
     Na koniec mała rada - jeśli udacie się do kina na to, czy też na dalsze części uważajcie: ludzie często nie mogąc się opanować, gdy na ekranie pojawiają się sceny seksu, zaczynają dość głośno chichotać, czy też szeptać teatralnie do siebie żenujące uwagi ;)

wtorek, 6 października 2015

Zawsze się szybko zniechęcałam...

Witam.
     Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć coś o mnie. A raczej o mojej jednej cesze - bardzo szybko tracę zapał i się zniechęcam. Nie oznacza to oczywiście, że w tym miejscu będę kończyć prowadzenie bloga - zbyt dobrze się do niego przygotowałam, więc jeszcze trochę pociągnie. Ale przedstawię wam tutaj dwa fragmenty opowiadań z mojego poprzedniego bloga, którym dość szybko przestałam się interesować.
     Kiedy byłam mała zaczynałam chodzić na bardzo wiele dodatkowych zajęć - taniec, tenis, wokal, gitara. Ze wszystkiego rezygnowałam dość szybko. Chociaż w końcu za drugim podejściem zostałam na gitarze, której uczyłam się dwa lata po których zrezygnowałam z powodu natłoku zajęć, i na wokalu, który ciągnę do dziś. To oznacza, że jest jednak jakaś szansa, że może mi przejdzie to, że szybko przestaję się czymś interesować.
     Piszę dość dużo opowiadań, czy też może krótkich fragmentów wyrwanych z kontekstu, jednak nie ciągnę ich dalej z braku pomysłu, często też weny. Dlatego będę je zamieszczać tutaj, zaczynając od tych, o których wspomniałam już wcześniej.
Życzę miłej lektury.



Ciemne, deszczowe chmury snuły się nad ziemią, zwiastując deszcz. Miasto Kollinwall wyglądało tak, jakby pogrążone było w żałobie. Kondukt pogrzebowy zbliżał się do cmentarza. Uroczystość obchodzona była według tradycji nad grobem. Gdy kapłan zakończył swoją część, zapytał :
          - Czy ktoś chce wygłosić mowę?
Matka mówiła płaczliwym głosem, cała rodzina łkała. Tylko dwie kobiety stojące na uboczu, mimo smutku malującego się na ich twarzach, nie płakały. Stały się przez to obiektem plotek i krzywych spojrzeń.
Po przemowie matki, jedna z kobiet podeszła nad grób i ściskając w rękach nieznany nikomu ciemny przedmiot, powiedziała szeptem: „De meno caneay, me ra kona koloro*” i wrzuciła trzymaną rzecz do ziemi.
Gdy wróciła do swojej towarzyszki, ceremonia została kontynuowana. Pogrążeni w żalu żałobnicy nie zauważyli, że te dwie postacie zniknęły. Nikt nie widział także, że ciemny przedmiot zdematerializował się razem z nimi.

* Co ciągle niszczy, niech raz zbuduje.








- Jestem padnięta! - krzyknęła Marta, rzucając na łóżko pięć siatek z zakupami. - Nigdy więcej nie zabiorę Marcina na zakupy... Nie wytrzymam kolejny raz tego narzekania: „Kochanie, kiedy skończysz? A może pójdziemy coś zjeść? Pięknie Ci w tej bluzce, możemy już iść?”
- Ha ha ha – Ada popatrzyła kpiąco na siostrę – Dlaczegoż męczysz biedaczka w ten sposób? Inne ofiary były zajęte? - ze śmiechem uchyliła się przed rzuconym przez bliźniaczkę swetrem.
- Hej dziewczyny – ze strony drzwi dobiegł je głęboki, męski głos. Obróciły się obie jak na komendę i zobaczyły chłopaka, który uśmiechał się łobuzersko oparty o framugę – Chyba się zgubiłem, wiecie może, gdzie znajdę męski akademik? - zapytał uśmiechając się szerzej.


„A mamusia mówiła – nie ufaj nieznajomym”


* * *

Odgłos policyjnej syreny, dochodzący z terenu uczelni, sprawił, że oba akademiki wyszły, by zobaczyć kogo tym razem aresztują i za co. Adam i Marcin zrobili to samo. Gdy podeszli do radiowozu, zobaczyli zapłakaną dziewczynę, która opowiadała coś policjantowi.
- Madzia? - Adam podbiegł i objął ją, przerywając pytania funkcjonariusza – kochanie, co się dzieje?
- Proszę stąd odejść – zdenerwował się gliniarz – Muszę dokończyć przesłuchanie świadka.
- Niech on zostanie – słabo odrzekła Magda – Będę się czuła bezpieczniej.
- Dobrze – policjant skrzywił się nieznacznie. - Więc w jakim stanie zastała pani ofiary?
- Jak już mówiłam – zaczęła dziewczyna, nie zwracając uwagi na zaskoczenie Adama ani na to, że przysunął się do niej bliżej – obie były bardzo blade... białe wręcz. Marta leżała na ziemi przy drzwiach z przerażeniem na twarzy, a Ada siedziała uśmiechnięta na łóżku, kołysząc się w przód i w tył. - Magda wzięła głęboki oddech i kontynuowała – Gdy mnie zobaczyła... w drzwiach – przełknęła ślinę – zaczęła krzyczeć, a potem upadła na łóżko – łzy popłynęły jej po policzkach – Wtedy zadzwoniłam po pogotowie i policję... - ukryła twarz w koszulce Adama, który objął ją mocniej ramieniem, a na jego twarzy widać było w jak wielkim jest szoku.
Stojący nieopodal Marcin był blady jak ściana. Gdy sanitariusze wynosili Martę na noszach, podbiegł do nich i zaczął wypytywać, co z nią jest. Jeden z sanitariuszy ze smutną miną odsunął go i kazał jechać do szpitala za karetką, jeżeli chce się czegoś dowiedzieć. Widząc to, kumple chłopaka wzięli go pod ręce, usadzili na tylnym siedzeniu samochodu i pojechali za ambulansem.
Kiedy zamieszanie ucichło i radiowozy odjechały, ludzie zaczęli wracać do pokoi, rozmawiając szeptem. Magda i Adam dalej stali tam, gdzie zostawił ich policjant, mówiąc na odchodnym: „Zadzwonimy, gdy będziemy potrzebowali więcej wyjaśnień”.
- Kochanie – chłopak zaczął nieśmiało – chodźmy do pokoju. Wykąpiesz się, odpoczniesz. - gdy nie doczekał się reakcji z jej strony, wziął ją na ręce i zaniósł do swojego pokoju, wiedząc, że dziewczyna nie czułaby się dobrze, w jej pokoju, który sąsiadował z bliźniaczkami.
          Dotarłszy do pokoju przygotował Magdzie kąpiel i zostawił ją w łazience. Gdy przebrana wyszła, Adam przytulił ją i położył do łóżka. Usiadł przy niej i uspokajał łkającą cały czas Magdę, starając się sprawić, żeby zasnęła.


* * *


Gdy Łucja zobaczyła wynoszone na noszach bliźniaczki, odwróciła się i uciekła do lasu. Zwymiotowała w głębi i skuliła się w kłębek, czując jak ogarnia ją panika. W głowie układała plan ucieczki.
- Wiesz, że nie możesz – odezwał się tuż nad jej głową dobrze jej znany, aksamitny, męski głos.
Znasz go, tylko ty możesz go powstrzymać, potrzebujemy cię – dodał słodki, kobiecy. Właściciele tych głosów byli ubrani, jakby dopiero co byli na eleganckim przyjęciu. Chłopak miał na sobie czarny garnitur, a dziewczyna sukienkę do kolan w odcieniu błękitu.
- Dacie sobie radę sami – powiedziała Łucja, powoli się podnosząc. Patrząc na swoich towarzyszy poczuła lekkie ukłucie – wyglądali jak gwiazdy filmowe, a ona przy nich jak obdartus. Ubrana była w jeansy oraz bluzę dresową; obie te rzeczy były poplamione ziemią. Jej krótkie, brązowe włosy były powyginane na wszystkie strony. - Z resztą, jeśli stąd szybko nie odejdę, będą kolejne ofiary i...
- Gdziekolwiek nie pójdziesz, przyciągniesz tam śmierć, bo on i tak cie znajdzie i będzie zabijał niewinnych ludzi, żeby cie przestraszyć. - lodowato stwierdził chłopak. - Jeśli go teraz nie powstrzymamy, to nikt nigdy go nie złapie i pozostanie bezkarny.
- Siostrzyczko – odezwała się delikatniej dziewczyna. Była całkowitym przeciwieństwem Łucji – zawsze opanowana, wiedziała co powiedzieć. Również z wyglądu była inna; miała długie, blond włosy i niebieskie oczy. Chodzący ideał. - dobrze wiesz, że cię nie zostawimy. I Mateusz, i ja pójdziemy z tobą gdziekolwiek chcesz, ale uwierz nam, takie uciekanie nie ma sensu.
- Wiem Klaro – powiedziała Łucja patrząc blondynce w oczy – po prostu się boję.
- Nie masz czego – Mateusz lekko uśmiechnął się do dziewczyny – włos z głowy ci nie spadnie. Nam też – dodał, widząc jej wzrok. - Poza tym, właśnie jadą do nas posiłki w postaci Gerarda.
- Nie! - krzyknęła Łucja ze strachem wymalowanym na twarzy. - Po co go w to wciągnąłeś?! - dodała po chwili – Nie chciałam go narażać.
- Wsiadł do samochodu, jak się tylko dowiedział, nikt z nas mu o tym nawet nie mówił – usprawiedliwiał się chłopak – Nie mam pojęcia nawet skąd o tym wie. Dzwonił tylko do mnie, ze jest w drodze i beształ mnie, że jestem wredny, że mu nie powiedziałem itd.
- Łucjo – powiedziała Klara, przytulając siostrę – ten chłopak jest w tobie na zabój zakochany, ze wzajemnością, zresztą – puściła oko – więc to było pewne, że wcześniej czy później uda mu się ciebie znaleźć. I uwierz mi – dodała uspokajająco – nic go nie przekona do powrotu do domu, zwłaszcza teraz.