piątek, 25 maja 2018

A czym jest ona dla Ciebie?

   "Samotność, to taka straszna trwoga.... Ogarnia mnie, przenika mnie!" śpiewa Dżem. Każdy pojmuje ją na jakiś swój własny określony sposób. A jaką definicje ma dla Ciebie?

   Może jest to ten moment, gdy wracasz do pustego pokoju i oddajesz się tej chwili spokoju, przeżywasz reset przed następną dawką towarzystwa?

     Może to ten weekend kiedy siedzisz w domu, obserwując w mediach społecznościowych jak Twoi znajomi się bawią?

    Może to ta upragniona, wyczekana chwila, kiedy z książką w ręku możesz przeżywać zupełnie odmienne przygody, niż te codzienne?

     Może jest to ten stan, gdy przed ścioraniem się w samotności z ulubionym trunkiem powstrzymuje Cię jedynie fakt, że następnego dnia musisz wyglądać normalnie/zjawiskowo czy też po prostu nie możesz sobie pozwolić na przeleżenie połowy w domu?

     Może jest to brak osoby, która kompletnie Cię rozumie, a nawet jeśli nie, to daje poczucie, że nie jesteś sam, że zawsze będzie stała przy Tobie, żeby razem stawiać czoła każdej przeciwności losu?

    Może to, nawet irracjonalna, świadomość, że tak naprawdę jesteś całkowicie sam, zdany na siebie, bo przecież każdy dookoła ma swoje życie, swoje zajęcia, swoje problemy?

     Czym jest dla mnie? Po trochu wszystkim powyższym, ale nie tylko Jest to również brak kogoś, do kogo mogłabym się przytulić ze świadomością, że to ta osoba jest moją ostoją, moim światem i że w tych ramionach chciałabym być już zawsze.

piątek, 20 kwietnia 2018

Wnerwione wymagania.

"- Mamo, ale ja tym razem pierwszy.
 - Poczekaj!
 - Ale ja pierwszy, mamo.
 - Stój, ustalamy najpierw dwie zasady. Pierwsza: jeździsz narta w nartę, druga: nie wyglądasz jak pokraka. - zjeżdżają obok siebie, a wciąż słychać: Co tak jeździsz jak pokraka?! Bliżej te narty! No nie wyglądaj tak pokracznie!"

     Czy to naprawdę o to chodzi we wspólnym wyjeździe? Żeby było idealnie, na pokaz czy może żeby była zabawa? Oczywiście, wieczna jazda pługiem nie jest zalecana, aczkolwiek można uczyć dziecko inaczej niż obraźliwie na nie pokrzykując. Powyższy dialog jest autentyczny. Gdy ja sama zbierałam się parę metrów dalej, by na nowo pokracznie ześlizgnąć się z górki, jadąc drugi raz w życiu na snowboardzie, usłyszałam dokładnie to: wkurzony głos matki, która strofowała dziecko.

     Możliwe, że moje podejście do życia jest dosyć odrealnione. Nie widzę sensu w strofowaniu dziecka, uczeniu go przez krzyk, przyrównywanie do innych i obrazę. Czy idealna jazda na nartach przyda mu się w życiu? Jeżeli nie zostanie narciarzem alpejskim, to nie sądzę. A jak duże jest prawdopodobieństwo, że narty kojarzyć mu się będą z krzykiem, agresją i poniżeniem?

     Każdy rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej. Równocześnie chce on by dziecko rozwijało się poprawnie, a nowych umiejętności uczyło najlepiej od instruktorów, którzy skorygują każdy, nawet najmniejszy błąd. Jeżeli jednak sami zabierają się za taką naukę, to owszem, dziecko może osiągać wysokie wyniki, ale jego relacja z rodzicem zawsze już będzie przesycona tymi wymaganiami.

    Warto sobie zadać pytanie: jak chcemy spędzić czas razem? Denerwując się i upominając nasze dziecko, które w efekcie samo zapewne też się zdenerwuje? Czy może pozwolić mu nie być chodzącym ideałem, a po prostu dobrze się bawić? I sobie i jemu można czasem odpuścić - zachęcam!

     

czwartek, 5 kwietnia 2018

Nie wszyscy muszą myśleć jak Ty!

     Ilu ludzi, tyle opinii. To jest fakt niezaprzeczalny. Każdy wyraża je w większym, lub mniejszym stopniu. Kształtują się one na podstawie tego, co wynieśliśmy z domu, własnych doświadczeń, otrzymanego wykształcenia czy środowiska w którym przebywamy. Jeżeli naprawdę są one przemyślanym własnym zdaniem, to bardzo dobrze. Gorzej, jeżeli powielamy bez zastanowienia opinie zasłyszane czy też wyczytane. Nigdy nie wiemy z jakich źródeł korzystała dana osoba. A trzeba pamiętać, że opinie są jej interpretacją danego źródła. Sama miałam sytuację, gdy znajome wypowiadały się stanowczo na temat jakiejś ustawy, posiłkując się jedynie czyimiś opiniami z internetu, nawet nie przeczytawszy treści przedmiotu sporu. Podejrzewam, że jest to częsty precedens, gdyż z natury bywamy leniwi, a samodzielne sprawdzanie źródeł zajmuje więcej czasu i pochłania więcej energii niż przeczytanie czyjejś opinii w internecie. Mylne jest to, że nawet nasze autorytety potrafią radykalnie interpretować podane fakty. Możliwe, że sami po zapoznaniu z nimi, odnieślibyśmy zupełnie odmienne wrażenie i wyciągnęli różne wnioski. 

     Nie tylko to mnie jednak martwi. Jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Najsmutniejszą rzeczą, dla mnie, związaną z różnymi dyskusjami, nie zawsze jest to, że ludzie czerpią informacje z niesprawdzonych źródeł czy przyjmują opinie innych jako własne - zdarza się przecież, że sama to robię, czasem podświadomie, bądź gdy jakieś są przekazywane mi przez mojego tatę, który jest dla mnie dużym autorytetem. Jednak ciężko przeboleć mi sposób, w jaki prowadzimy najczęściej takie dyskusje. Pół biedy, gdy się z kimś zgadzamy - wtedy również jesteśmy poruszeni, zwłaszcza gdy temat jest trudny, ale jeśli podnosimy głos, to żeby się dobitnie zgodzić. Problem pojawia się, gdy dwie osoby prezentują zupełnie różne stanowiska...

     Ludzie mają różnorakie sposoby radzenia sobie z tą sytuacją. Jedni starają się uciąć dyskusję zanim rozpęta się wojna, używając stwierdzeń takich, jak: "No dobrze i tak się nie zgodzimy.", "Ty nie przekonasz mnie, ja nie przekonam Ciebie, więc po co się denerwować?" i innych tym podobnych. Inni są zbyt zaślepieni emocjami i wręcz przekrzykują siebie nawzajem, podając argumenty. Niestety, są też tacy, którzy nie potrafią oddzielić czyjegoś stanowiska od niego samego. Zaczynają obrażać człowieka za posiadanie innych poglądów. Wyzywać od "bezmózgów", "debili", "czarnogrodu" i tym podobnych. Rozmowy tych ludzi są najmniej merytoryczne i najbardziej krzywdzące - nie tylko dla ludzi, z którymi wymieniają poglądy, ale również dla nich samych. Nakręcają się, robią z tematu sprawę osobistą, przez co budują w sobie wewnętrzny gniew i niewasić do drugiego człowieka: najbardziej wyniszczające uczucia. 

     Przecież to, że ktoś ma inne poglądy polityczne, nie skreśla go jako matki, pracownika czy przyjaciółki. Nie sprawia, że dana osoba jest potworem. Może zgadza się z czymś, co dla Ciebie jest radykalne, ponieważ była w podobnej sytuacji? Przeżywała podobne emocje? A może popiera coś, jedną inicjatywę, ale Ty od razu utożsamiasz ją ze złem całej organizacji, która postuluje więcej niż ten jeden pomysł? Z innej strony po co zatruwać siebie nienawiścią do drugiej osoby? Po co się tak denerwować, "psuć sobie krwi"?

     Chciałabym przekazać tylko jedną myśl - szanujmy się nawzajem. Ludzie mogą mieć inne opinie niż my, co wcale nie umniejsza ich wartości. Nikt nie jest nieomylny, my również. Pamiętajmy o tym zawsze, gdy emocje będą chciały brać nad nami górę w konwersacji. 

wtorek, 20 marca 2018

Wciąż niewypowiedziane...

     " - Po prostu myślę, że najwyższy czas dorosnąć i przestać się w końcu oszukiwać. - nie mogłam patrzeć w te jego spokojne niebieskie oczy. Dużo bardziej bolała mnie ta cisza, niż krzyki, które jeszcze nie dawno co dzień słychać było w mieszkaniu. - Sam widzisz, że już mnie w twoim życiu praktycznie nie ma, a nie chcę żebyś na siłę starał się dotrzymać jakiejś chorej obietnicy danej sto lat temu...
       - Posłuchaj - zaczął spokojnie. Jego postawa przypominała i zbłąkanego wędrowca, chcącego uspokoić napotkanego w lesie niedźwiedzia.
       - Mam już dość słuchania... - powiedziałam cicho, czując, jak opuszcza mnie cała energia i wola walki. - Nie mogę patrzeć na twoje zmęczenie, smutek w oczach, wiedząc, że ich powody odnajdujesz zawsze na nowo, gdy odnawiamy kontakty. Nie potrafię słuchać o wszystkich dobrych rzeczach w twoim życiu, wiedząc, że jedynym mankamentem jestem ja. Nie oszukujmy się, jestem histeryczką, egocentryczką i w swoim napadzie nie liczę się z nikim i niczym. - wzięłam głęboki wdech przez frazą, po której miało nie być odwrotu - Nie jestem w stanie żyć nie będąc ci potrzebną, nie będąc w centrum twojej uwagi. Tak długo, jak będziesz okazyjnie w moim życiu, będę wymyślać nowe problemy, żeby zatrzymać cię jak najdłużej.
      Widziałam po jego minie, jak powoli trawi moje słowa. Znałam go nie od dziś, więc z łatwością potrafiłam odczytać jego myśli, przewidzieć zachowania. Czułam, że powie to, co chcę usłyszeć - zapewni mnie o ogromnej roli, jaką odgrywam w jego życiu, o tym, jaka jestem dla niego ważna... Ale tym razem już po prostu nie chciałam tego słuchać. Dawałam mu wolność, a on jak zwykle chciał się trzymać tego głupiego postanowienia powziętego przed laty... Tym razem, dla jego dobra, nawet dla dobra nas obojga, postanowiłam temu zapobiec.
      - Dlatego musisz dać mi spokój. - zobaczyłam ból w jego oczach. Powstrzymując łzy dokończyłam. - Nigdy z tego nie wyjdę, jeśli nie zostawisz mojego życia w moich rękach.
      Zostawiłam go, walczącego ze sobą, i dopiero w samochodzie pozwoliłam sobie na łzy.
 

   Spaliłam już wszystkie mosty. Czas rozpocząć nowe życie bez osób, które bym wciąż krzywdziła"



Silna/słaba kobieta.

     Jessica Jones - drugi sezon już na Netflixie! Z racji tego postanowiłam podzielić się moimi wrażeniami związanymi z obejrzeniem pierwszej serii.

     Jessica jest kobietą, której życie nie koniecznie usłane było różami. Po tragicznej śmierci rodziców trafiła pod skrzydła macochy, której całe życie prowadzone było na pokaz - czego oczekiwała również zarówno od swojej rodzonej córki, jak i pasierbicy. Jako dorosła kobieta, obdarzona nadnaturalną siłą, chciała przyczynić się do czegoś dobrego. Zamiast tego jej życie runęło jak domek z kart gdyż spotkała na swojej drodze Kilgrave'a, który całkowicie zawładnął jej umysłem. Minęło trochę czasu zanim udało jej się wyrwać spod jego wpływu, ale nigdy nie dała rady całkowicie wyrzucić go ze swojej głowy. Jak się okazuje w toku wydarzeń - ze swojego życia również.

     Cały sezon obserwujemy zmagania bohaterki zarówno z żywym Kilgravem, jak i jego śladem z przeszłości, który wciąż ją prześladuje. Jessica robi wszystko, żeby pomóc Holy - kolejnej ofierze jej dawnego kata. Doskonale zna targające nią uczucia, gdyż sama przeżyła coś podobnego z jego rąk.

     Poznając Kilgrave'a  z opowiadań Jessicy, widzimy go jako postać władczą, bez skrupułów i jakichkolwiek uczuć, pełną pychy i pogardy dla innych ludzi. Jednak gdy sam bohater pojawia się na ekranie, to do tych wszystkich cech dochodzą nowe - nieumiejętność rozróżnienia dobra i zła, podejmowania właściwych decyzji, miłość do Jessy i nienawiść do rodziców (czyli jednak jakieś uczucia). Poznajemy jego przeszłość, a przez to zaczynamy zastanawiać się czy ten bohater mógł uniknąć bycia tym, kim jest, gdyby jego losy potoczyły się inaczej.

     Równocześnie z naszym głównym złym bohaterem, poznajemy dokładniej samą Jessicę. Jej hardość i upór zdają się być jedynie mechanizmem obronnym dla uczuciowego wnętrza. Widzimy jak cała manipulacja Kilgrave'a ją zmieniła, w jaki sposób i z jakich powodów stała się tą zgorzkniałą wersją siebie, uciekającą przed sobą samą w alkohol i pracę. Widzimy także jak układają się jej relacje z innymi ludźmi, jak stara się nieporadnie o nich dbać, bądź jak próbuje ich tylko wykorzystywać. Pod jej maską zauważamy wiele uczyć i emocji, często sprzecznych, które stara się ukryć.

     W serialu przeplata się wiele problemów i ludzi, którzy sobie z nimi w jakiś sposób starają poradzić. Większą uwagę poświęca postaciom kobiecym, jednak paru mężczyzn także się tam znajdzie. Oni również mają swoje życie z problemami, tajemnice i uczucia, które chcieliby ukryć.

     Nie da się ukryć, że z niecierpliwością czekam na drugi sezon. Sam fakt, że tworzą go kobiety - zarówno showrunnerka, jak i autorki scenariuszy do każdego z odcinków wiedzą, jak wyglądają sprzeczne emocje, które potrafią targać naszą płcią. Uważam, że to jest pomocne w tworzeniu kobiecych postaci, zwłaszcza, że zmagają się one z problemami, które niekoniecznie są całkowicie oderwane od rzeczywistości - toksyczne relacje z rodziną, partnerem czy też strach o własne bezpieczeństwo związany ze słabością fizyczną może dotyczyć wielu.

     Sama jestem fanką superbohaterów i może to jest powodem, dla którego tak szybko pokochałam ten serial. A może jest nim sama Jessica, grająca twardą babkę, ale jednak nie potrafiąca zabić w sobie uczuć? Trudno powiedzieć. Tak czy siak - gorąco polecam!


poniedziałek, 12 marca 2018

Brak uczuć kluczem do "szczęścia"?

     "Dexter" - serial, który ostatnio dołączył do mojego codziennego dnia. Kolejny napisany na podstawie książki, a nawet serii, jednak tym razem przez długi czas nie zdawałam sobie z tego sprawy. Jak można przypuszczać i te powieści lądują na mojej liście "do przeczytania". I mam nadzieję, że również do opisania tutaj! Chciałabym ostrzec, że mimo szczerych chęci, mogą pojawić się tutaj SPOJLERY, także czytasz na własną odpowiedzialność!

     Może kilka słów o naszym bohaterze? Dexter Morgan, młody mężczyzna, specjalista od analizy krwi w wydziale zabójstw miejscowej policji. Przybrany syn znanego i lubianego policjanta Harry'ego Morgana, który był dla niego Mistrzem i nauczył go wszystkiego, co potrafi, jak również Kodeksu, który jest pewnym "przewodnikiem" bohatera. W jego życiu są dwie ważne kobiety - Debra Morgan, przyszywana siostra, błyskotliwa, chociaż mocno narwana policjantka i Rita: urocza blondynka z dwójką dzieci, której były mąż był uzależniony od narkotyków, co wpłynie istotnie na życie bohatera. Jednak więcej dowiedzcie się sami!

     Sezon 1: Poznajemy w nim naszego bohatera, jego codzienność, przeszłość, zwyczaje, kodeks i grę, w którą gra z tak zwanym "Zabójcą z chłodni". Gdy widz przyzwyczai się już do takiego stanu rzeczy, zaczyna wraz z tytułowym Dexterem poznawać jego przeszłość, którą jako 3 latek całkowicie wyparł z pamięci. Dowiadujemy się o powodach zachowania bohatera, o wydarzeniach, które ukształtowały jego psychikę i o rysach na idealnej historii o przyszywanym ojcu. W pewnym momencie widz wie więcej niż sam Dexter, jednak wciąż nie może sobie całkowicie złożyć tej układanki - wciąż brak mu ogólnego motywu. 
     Zakończenie sezonu jest zaskakujące, pełne dramatyzmu, ale dla mnie osobiście dość rozczarowujące. Gdyby bohater wybrał inną drogę, cały kolejny sezon mógłby toczyć się zupełnie inaczej...

     Sezon 2: Pozornie życie Dextera Morgana wróciło do normy - nikt z otoczenia nie wie o jego mrocznych sekretach, z dziewczyną układa mu się dobrze, może denerwuje go lekko mieszkanie z siostrą, ale to przecież tylko tymczasowe rozwiązanie. Jednak sielanka nie może trwać długo - nurkowie odnajdują na dnie oceanu mnóstwo worków z poćwiartowanymi zwłokami. Udaje się poskładać i zidentyfikować 13 ofiar, cały wydział zabójstw jest zaangażowany w śledztwo, a do tego po chwili na miejscu zjawia się FBI. Poddenerwowany bohater popełnia coraz więcej błędów, ukochana zaczyna tracić do niego zaufanie - całe życie zdaje się mu sypać jak domek z kart. Do tego nadgorliwy kolega z pracy nie odstępuje go na krok, czekając tylko na przejaw podejrzanego zachowania. Chwilowy spokój ducha Dexter odnajduje po spotkaniu z Lilą, która zdaje się rozumieć go jak nikt dotychczas. Nie zauważa, że postępując zgodnie z jej radami, porzucając kodeks i dotychczasowy rytm życia, wpada głęboko w sieć jej intryg. Gdy się otrząsa, musi sobie radzić nie tylko z chaosem na komisariacie, ale również w życiu prywatnym.
     Ten sezon sprowadza nas praktycznie znów do punktu wyjścia. Nasz bohater pokonuje wszelkie przeciwności losu i wraca na utarte wcześniej koleiny swojego życia. Uf, można odetchnąć z ulgą, bo już nie raz było blisko!

     Sezon 3: Życie naszego bohatera znów jest całkiem uporządkowane. Robi swoje, nie obawia się podejrzeń, a jego tajemnice bezpiecznie wędrują z prądem morskim. Jednak ten sezon przyniesie najwięcej zmian w jego życiu. Znajdzie bowiem przyjaciela od serca, z którym podzieli się swoją tajemnicą - będzie on pierwszą osobą po Harrym i Doaksie, która dokładnie będzie znała jego kodeks. Dodatkowo związek z Ritą przejdzie na wyższy level. Nic już nie będzie takie samo w życiu Dextera Morgana. Jednak widz nie będzie spokojny w tym sezonie - znów nasz bohater będzie w tarapatach, tym razem blisko śmierci. Na szczęście jak wiadomo jest osiem sezonów, także nie trzeba się o niego w ogóle martwić!

     Sezon 4: Dexter staje się bardziej ludzki z serii na serie. W tej, przez poszukiwania seryjnego mordercy, grasującego od ponad 30 lat, uczy się wiele o sobie. Zauważa jak ważna stała się jego rodzina, która miała być zaledwie przykrywką. Szereguje swoje różne oblicza: brata, myśliwego, ojca, męża, badacza krwi. Wartościuje każdą rzecz i ustanawia jej miejsce w swoim życiu. Znajduje dla siebie mentora, z początku nie zauważając rys na jego pozornie idealnej powłoce. Bohater uczy się paru rzeczy o sobie, a my o nim, jednak mimo to sezon nie przypadł mi do gustu. Mimo całej mojej sympatii do takich momentów w serialach. Ta seria okrutnie się dłużyła, działania bohatera były chaotyczne, nie wiadomo do czego prowadziły. Popełniał wiele błędów, podejmował nieracjonalne decyzje.
     Końcówka serii była najgorszą rzeczą, jaką można sobie wyobrazić. Widz, zmęczony po rozwlekających się wydarzeniach w ciągu 12 odcinków, zadowolony, że historia dobiegła końca, odprężony, gdyż napięcie związane z nieudolnością bohatera zeszło, zostaje w ostatnich scenach potraktowany bombą. Nie wie jak wyobrażać sobie dalsze sezony, a po skończeniu tego jest na tyle zmęczony tą akcją, że nie zdziwiło by mnie, gdyby w tym momencie serial tracił widzów.

     Sezon 5: Niespodziewanie do świata naszego bohatera trafia świadek jego działań. Targają nim ogromne dylematy, związane z tym, jak powinien postąpić w tej nowej sytuacji. Równocześnie Dexter zaczyna mieć bliską osobę, która zna wszystkie jego sekrety, uczestniczy w nich, ale także staje się jego słabością.  W tej serii obserwujemy jak bohater radzi sobie w nowej sytuacji, z nową osobą u boku oraz jak buduje z nią więź. Krok po kroku widzimy również poczynania ludzi, próbujących ukryć swoje występki przed wydziałem zabójstw. Mamy tutaj również wyścig, konkurencje, która ma na celu szybsze niż przeciwnik rozwiązanie zagadki i dotarcie do winnych. O ile w pierwszej części Dexter zazwyczaj jest szybszy od kolegów z policji, to z drugą zaczyna mieć większy problem, czując ich oddech na swoich barkach.

     Sezon 6:  W życie naszego bohatera wkracza religia i zaczyna zastawiać się, jaka spuścizna po nim pozostanie. Ścierają się tu zarówno fanatyczne podejścia do wiary, jak i zwykłe, codzienne. Poznanie Brata Sama pozwala Dexterowi zobaczyć przemianę innych ludzi, wpuścić, jak sam określa, trochę światła do swojego życia. Równocześnie widzimy jego rozdarcie i wewnętrzne rozterki, a także próby czynienia dobra w stosunku do innych. Chęć pokonania czyjegoś "mrocznego pasażera", daje mu nadzieję, że w jego życiu również coś może się zmienić. Seria pod koniec zaskakuje i pozostawia widza z ogromną potrzebą zobaczenia, co wydarzy się dalej.

     Sezon 7: Życie Dextera staje się jeszcze bardziej skomplikowane, gdyż jego sekret zostaje odkryty przez siostrę. Debra musi sobie poradzić z tym, że przez całe życie jej brat robił rzeczy, o których nie miała pojęcia. Musi pomóc zarówno sobie, jak i jemu, co wydaje się być okropnie trudnym zadaniem. Równocześnie nasz bohater stara się zmienić, ale także chronić przed gościem z urażoną dumą. Napięcie rośnie niemiłosiernie - nie da się spokojnie patrzeć na poczynania bohaterów. Osobiście przyznam się, że nie wytrzymałam. W połowie sezony zrezygnowałam, bo przynosił więcej zdenerwowania niż to w ogóle było warte, zwłaszcza po pojawieniu się Hanny - dziewczyny, która w wieku 15 lat uciekła z mordercą, a teraz, po latach, pomaga znaleźć ciała jego ofiar.

     Sezon 8: Jak już pisałam, nie widziałam, aczkolwiek wiem, co się działo, gdyż w mieszkaniu nie zaprzestano oglądania, a ja często nie potrafię się całkiem wyłączyć... Dexter i Debra spotykają przyjaciółkę i równocześnie terapeutkę ich ojca, z którym omawiał on swój problem z Dexterem i tworzył dla niego Kodeks. Rodzeństwo wciąż przeżywa problemy w swojej relacji, które wpływają na ich całe życie (głównie w przypadku Debry). Kobieta stara się im pomóc je rozwiązać, a oni odwdzięczają jej się tym samym przy problemie z synem.

     Serial kończy się dość zaskakująco. Można by rzec, że ma swego rodzaju dwa zakończenia. Przedostatni odcinek jest takim szczęśliwym oczekiwanym zakończeniem (poza ostatnimi scenami), za to ostatni jest tym prawdziwym zakończeniem, przypominającym, że nie wszystko w życiu układa się tak, jak byśmy chcieli. Mam wrażenie, że twórcy zostawili sobie pewnego rodzaju furtkę, gdyby chcieli jeszcze kiedyś wrócić do tego pomysłu.

     Tak szczegółowo wygląda moja opinia i zarys serialu. Sami zdecydujcie czy bardziej Was zachęca czy odstręcza!




środa, 28 lutego 2018

Podróżna melancholia

Ostatnio spłodziłyśmy coś pięknego wraz z przyjaciółką Miss E.R.Caesar.


Cylindry niby rakiety zagłady,
mijając za oknem mrocznie ubrudzonym
na zamglonych polach szukając zwady
terror sieją, będąc zadowolonym.
Bruzdy gleb czarnych majaczące wśród bieli,
śmierci anieli.

Ogołocone z liści i z igieł,
czarne bądź szare pnie pełne żałości,
gałęzie sterczące jak potworny kieł,
niezbyt przyjaźnie witają gości.
Chylące ku upadkowi konarów obręcze,
śmierci naręcze.

Nad panów grobem rozgrzmieli anieli,
świszczące iskry w błysku spokojnem,
białej chusty nieba towarzysze zmarnieli
na widok ze snu - jawy ogromnem.

I gdyby tylko promień ułudy -
jedna część wiary - liści gorzałka,
mogła odsypać z oczu ich ziarna;
I gdyby powstały wraz z niemi ludy
spod ziemi wyrasta jak wiosny mleczarka,
czyż i ludzkość byłaby tak marna? 


środa, 7 lutego 2018

I znów komedie romantyczne...

     "Narzeczony na niby" - względnie nowa polska komedia romantyczna. Nie powiem, żeby fabuła była oryginalna i zaskakująca, ale przecież większość komedii romantycznych jest budowana w tym samym klimacie: facet zdradza dziewczynę, a gdy ona odchodzi orientuje się, że bez niej życie nie istnieje, po czym robi wszystko by do niej wrócić. Ona, żeby mu dopiec umawia się z innym, z którym zapewne zaiskrzy. Potem musi być kulminacyjny moment, polegający na nieporozumieniu/kłótni, a dalej wielkie pogodzenie i happy end. Więc schematu nie oceniam.

     Szłam z nadzieją na dobry film, ponieważ zarówno Piotra Stramowskiego, jak i Julię Kamińską uwielbiam. Ten pierwszy, znany mi wcześniej jako Miami z filmu Vegi, zaskoczył mnie swoim wyglądem w tym dziele - był mniej kreowany na "maczo", wyglądał młodziej, łagodniej i przez to w moim odczuciu bardziej przystojnie. Także dla tej dwójki mogłam iść, bo nawet gdyby film mnie zawiódł, mogłam obejrzeć lubianych aktorów. Jednak, tak jak wcześniej przy "Planecie Singli", poczułam się miło zaskoczona tym, że oglądałam go z autentycznym zainteresowaniem. 

     Postacie zostały wykreowane bardzo sympatycznie, ich perypetie niebyły ciężkie, nudne ani przesłodzone, wprowadzona intryga przyciągała uwagę widza, a niektóre postacie wręcz stworzone były do uwielbiania ich za przymioty ducha. Oczywiście nie był on bez wad, jedną rzucającą się mocno w oczy było zamieszanie w przed ostatniej scenie - właściwie nie wiadomo co tam się stało: czy chłopiec wygrał konkurs, mimo że jego zasady były zupełnie inne, czy nagle przerwano emisje, czy... no nie mam pojęcia... W tym miejscu jedynie wiem, że los wszystkich bohaterów odmienił się i zaczął nagle zmierzać do lepszego. Ale... czemu? Nie za bardzo wiadomo. Chyba dlatego, że po prostu musi tak być w komediach romantycznych.

     Tak czy siak polecam obejrzeć, bo warto nie tracić nadziei, że polskie komedie mogą nas jeszcze pozytywnie zaskoczyć.


sobota, 27 stycznia 2018

I co z tego?

     Co Ci pozostanie ze stonowanego życia wedle oczekiwań innych? Z dążenia do bycia tym idealnym, "bezprzypałowym" człowiekiem, który się w żaden sposób nie zbłaźni się w ich oczach? Sztuczne uśmiechy na zdjęciach? Wspomnienia z wspaniałej zabawy, okraszone wstydem, więc zohydzone? Czy może całkowity brak wspomnień z tej imprezy, na której byłeś/aś taki/a "cool", bo ilość wypitego alkoholu skutecznie je wymazała z Twojej głowy? 

     Potrafisz może wytłumaczyć dlaczego ludzie dostosowują swoje życia, plany, marzenia, zachowanie do otoczenia? Czemu zazwyczaj zamiast robić tego, co podpowiada im ta dziecięca część ich umysły, która jeszcze zachowała radość z prostych gestów, tłumią w sobie wszystko i starają się wpasować w otoczenie "normalnych" ludzi? Dlaczego mimo odmiennych zdań, religii, poglądów nie potrafią ich bronić w większej grupie? Chowają się wtapiając w tłum, robiąc to, co wszyscy dookoła, bojąc wręcz się wyróżniać, żeby nie zostać dostrzeżonym, wytkniętym, zapamiętanym... 

     Na szczęście nie wszyscy! Jest w moim otoczeniu pewna wspaniała osóbka, która daje mi nadzieję. Nie ona jedyna, lecz ona najbardziej. Chociażby ostatnio, gdy razem byłyśmy na przepięknym koncercie - zachwyciła się nim jak i inni, mimo że nie uczestniczyła w końcowej modlitwie. To jest z jej strony nie tylko ogromna tolerancja - potrafi docenić coś stworzone przez społeczność, której jest częścią, gdy chodzi o sztukę, a nie koniecznie musi być w innych momentach, jednocześnie nie narzucając nikomu własnego zdania, nie wyśmiewając niczyjej wiary ani przekonań. Czyż nie tacy powinni być wszyscy, jeśli chodzi o tolerancje w jakimkolwiek względzie? A z drugiej strony (tej, o której właśnie tutaj mówię) prezentowała swoje własne ja bez obaw. Nie robiła tego co wszyscy, bojąc się odstawać od tłumu. Pokazywała siebie jako jednostkę, mimo że była równocześnie częścią czegoś większego, publiczności. Była wolna od krępujących myśli "co oni wszyscy sobie pomyślą". Ta sama kochana osóbka łączy w sobie zarówno mnóstwo siły, jak i delikatności, podatności na zranienia. Każdy z nas może być sobą, gdziekolwiek tylko się znajduję - ba! wręcz powinien być, jeśli tylko nie polega to na krzywdzeniu innych istot żywych. Każda osoba jest wyjątkową indywidualnością, a nie pokazując swojego prawdziwego ja, zamyka się w klatce, która z pewnością ją unieszczęśliwia, 

     Naprawdę ubolewam, że tak niewielu można spotkać prawdziwych ludzi. Tych, którzy nie unikają pokazania swojego prawdziwego ja, tańczenia do nieprzytomności przy każdej muzyce, w każdym otoczeniu, rzucenia się w kupę liści, gdy tylko ma się na to ochotę, biegania z krzykiem po mieście, malowania na twarzach najdziwniejszych pejzaży, robienia najgłupszych min do zdjęć - i to wszystko najlepiej na trzeźwo!! Żal mi tych ludzi, a są też tacy, którzy z wielkimi oczami patrzą na innych, potrafiących bawić się bez jakiejkolwiek używki (piwka, papieroska, trawki, czegokolwiek!), nie narzekać, nie siedzieć z nosem na kwintę, tylko okazywać tę dziecięcą radość - z każdego działania, na które ma się ochotę! Czy to takie trudne zapomnieć o tym, że dookoła są ludzie, nie myśleć co sobie o nas pomyślą? Tak. Przyznaję to bez ogródek - nie jest łatwo, gdyż w takim społeczeństwie żyjemy. Skoro całe życie wszyscy dookoła nas dopasowują i samych siebie, to nic dziwnego, że nie jest łatwo z tym zerwać. Ale... może warto?

czwartek, 18 stycznia 2018

Każdy dar można przyjąć lub odrzucić...

     "Doskonałość jest zimna i boi się zbliżenia"
           Dorota Terakowska "Poczwarka"


     Wiem, mogłam wybrać dłuższy fragment, bardziej przemawiający, gdyż cała książka taka jest. Jednak właśnie dlatego wzięłam to krótkie, tak ostatnio mi bliskie, przemyślenie Myszki, głównej bohaterki powieści Doroty Terakowskiej. Szczerze przyznaję, że wyszłam z nią z biblioteki nie wiedząc tak naprawdę o czym jest. Pamiętałam, że tytuł, a może sama autorka, obiły mi się o uszy, jednak kompletnie nie mogłam przypomnieć sobie kontekstu. Dobrze, że tak właśnie wyszło, ponieważ wiedząc o czym opowiada, nawet bym jej nie tknęła, zwłaszcza że ostatnio unikam historii ciężkich, a już w szczególności tych, mogących się przytrafić gdzieś niedaleko mnie.

     Moim zdaniem ta książka jest o pięknie, udawaniu, planowaniu, wszechobecnym dążeniu do ideałów, chowaniu się we własnych skorupach i o ciężkich uczuciach i emocjach, które targają ludźmi. Pokazuje jak piękne może być życie nawet w momencie, gdy wydaje nam się, że skazani jesteśmy na samo cierpienie. Ba! Jak samo źródło naszych nieszczęść może wywoływać równocześnie nienawiść i miłość. Patrząc dosłownie na powieść, opowiada o zmaganiach matki, która urodziła dziecko z Zespołem Downa, co całkowicie pokrzyżowało życiowe plany je rodziny. Oczekiwany idealny potomek okazał się "poczwarką", która podzieliła życie małżonków.

     Czytając powieść widzimy zmagania maki, jej nadzieje, obawy, targające nią sprzeczne uczucia, myśli ojca również nie są dla nas tajemnicą. Jednak główną rolę odgrywa Myszka, małe stworzonko, które rozumie więcej, niż się tego po niej wszyscy spodziewają, ale jednocześnie nie potrafi tego okazać. Stara się przekazać rodzicom tak wiele informacji, których nie potrafią odczytać, chociaż i tak widzą w niej o wiele więcej niż obcy. Wiedzą, że w środku jest zupełnie innym człowiekiem niż ten, którego pokazuje światu, równocześnie mając świadomość, że nie potrafi i nigdy nie nauczy się tego przekazywać otoczeniu. Mimo tej wiedzy ich również dopadają wątpliwości. Dlatego powieść opowiada o walce - zarówno rodzice, jak i córka walczą z własnymi słabościami.

     Mimo ważnego przekazu, jaki niesie ze sobą lektura "Poczwarki" nie należy zapominać, że nie wszystkie opisane w niej rzeczy można brać dosłownie. Są momenty fantastyczne, dotyczące głównie przeżyć Myszki, na które należy patrzeć pamiętając, że zawierają morały i pokazane są jako metafory. Nie da się ukryć, że nikt nie może mieć pewności co dzieje się w głowach takich dzieci, jak one odczuwają rzeczywistość, jednak to, w jaki sposób przedstawiła swoje podejrzenia Terakowska powoduje, że człowiek od razu zastanawia się czy może rzeczywiście jest w nich drugi, nieznany człowiek, chcący się wydostać "na powierzchnię". Czy ich życie wewnętrzne nie jest przypadkiem o wiele bogatsze niż nasze. Czy ich uczucia nie są bardziej szlachetne.

     Polecam nie tylko przeczytać tę książkę, ale się nad nią pochylić, zatrzymać przy niej i zastanowić. Może świat ma więcej barw niż kiedykolwiek byśmy podejrzewali? Może rzeczywiście otrzymujemy na co dzień Dary od Boga, chociaż nie postrzegamy ich jako takich?

wtorek, 9 stycznia 2018

Bo... do niego warto zaglądać

     Jest pewien blog. Może bardziej jego autor? Moim zdaniem twórczość wspaniała, inspirująca, odnoszę wrażenie, że szczera. On był moją inspiracją. Pokazał mi, że można tak pisać, o wielu różnych rzeczach. Tylko dzięki niemu spróbowałam sama, tylko dzięki niemu mam ten sposób wyrażania w jakiś sposób siebie. A teraz... Odchodzi. Bloga usunął już jakiś czas temu, teksty przechowywał na facebooku, jednak teraz również ich chce się pozbyć. Nie dziwię się jego decyzji, nie mnie oceniać, ale żal jest. Był moment, gdy codziennie sprawdzałam czy jest coś nowego. Był taki, gdy czytałam od początku wszystko. Z moim przeżywaniem każdej emocji zapisanej w tekście miałam wrażenie, że poznaje autora - nie często zdarza mi się takie uczucie, a bardzo je cenię. Wiem, że nie jest prawdziwe, a przynajmniej nie całkowicie. W końcu człowieka nie definiują teksty, które pisze. Ale niewielu autorów potrafiło dotychczas we mnie wzbudzić takie uczucie i to jest piękne!

     Moja pierwsza myśl - o nie! Druga - życzę szczęścia. Dylematem jedynie pozostaje czy to życzenie napisać? Komentarz odpada - z moimi kompleksami, strachem przed byciem ocenianą, zauważaną, już oznaczanie najlepszej przyjaciółki pod głupimi filmikami, żeby ich nie przesyłać, jest szczytem. Zostaje wiadomość prywatna, a jej się boję... 

     Autor przypominał mi momentami kogoś, kogo znam. Kto odgrywał pewną ważną rolę w moim życiu, ale z niej zrezygnował (w sumie nie dziwota). Tym ciężej wbrew pozorom napisać tę jedną wiadomość. Jedno słowo: "Powodzenia!" - czy jest ono takie straszne? Czy coś zmieni? Pewnie nie. Czy doda otuchy? Kto wie? Czy pokaże, że doceniam go jako osobę i życzę jak najlepiej? Może. Nie wiem jak to odbierze, bo mimo tego, co mi się wydaję, nie znam człowieka. Ale wiem, że ten dylemat nie powinien mieć miejsca. 

     Żeby Was dłużej, nieliczni, nie trzymać w niepewności powiem, że mówię o blogu "Sto grzechów". W tym momencie, w którym to piszę, znajdziecie autora na facebooku bądź instagramie. W momencie w którym czytacie nie jestem w stanie tego gwarantować. 

     Autorowi życzę powodzenia całym serduszkiem. Może nawet zbiorę się w sobie, żeby mu o tym napisać. Nie zmienia to faktu, że radzę czytać jego teksty, dopóki jeszcze można. Bo myślę, że można z nich wynieść coś wartościowego!

środa, 3 stycznia 2018

I co się zmienia?

     Witam w Nowym Roku 2018! W tym roku, w którym w końcu każdy weźmie się za siebie, spełni od dawna skrywane marzenia i zmieni swoje życie nareszcie na to "idealne"! Dużo łatwiej być optymistą na początku roku niż w środku, gdy plany zetrą się już z rzeczywistością i pozostanie po nich jedynie cień - a może się mylę?

     Rok 2017 był. Nie wiem, może dobry, może zły. Teraz po prostu był, przeminął. Ale tego, co się w nim wydarzyło ani nie mogłam przewidzieć na początku, ani zaplanować. Nie mogę zaprzeczyć, że w moim życiu był on rokiem wielu zmian, paru z dużym skutkiem na przyszłość. Rokiem wkroczenia w wiek, w którym przestaje się być dzieckiem, a na co dzień słyszy się zwrot "proszę pani". Co z tego, że zdarzyło się to już wcześniej, skoro dopiero teraz stało się wyraźnie odczuwalne? 

     Podstawowym, moim zdaniem, pytaniem, które powinno zostać zadane w tym roku jest: "Czego żałuję z poprzedniego?". Potem przefiltrowanie wyników przez pryzmat zmian, jakie zaszły w nas i w otoczeniu. I powtórzeniu tego procesu do momentu, gdy znikną wyniki, albo chociaż będzie ich bardzo mało i to najlepiej zostaną same takie... nieszkodliwe. Np. "ach, mogłem/am pójść do kina na ten film". Bo może się powtórzę, ale nie powinniśmy żałować niczego z przeszłości, gdyż każda najmniejsza decyzja, każde wydarzenie doprowadziło nas do miejsca, w którym jesteśmy teraz - tak, może ono być beznadziejne. Ale równocześnie im wszystkim zawdzięczamy wszystko, co jest w nim dobre. Skąd wiesz, czy poznanie tej osoby, to czy nie uchroniło Cię od czegoś? Może to, że Cię zraniła, sprawiło, że stałaś/eś się silniejszy? Bardziej odporny? Że w przyszłości nie dasz się nabrać na nic? A skąd wiesz, że ta inna opcja, której nie wybrałeś, byłaby lepsza? Nigdy nie możesz mieć pewności jak na Twoje życie wpłynie chociażby to, że zjesz rano owsiankę zamiast kanapki - może akurat uchroni Cię to przed czymś, a może spowoduje jakiś efekt w organizmie, przez który gdzieś się udasz, kogoś spotkasz. Wszystko ma jakieś znaczenie, więc niczego nie należy żałować! Jeśli już patrzysz w przeszłość, to czy nie lepiej wyciągać z niej wnioski, nie rozwodząc się nad tym co mogło pójść inaczej? Czegoś nie robiłeś, a chciałeś? Zaplanuj to na teraz. Masz przed sobą jeszcze dużo czasu, możesz to zrobić kiedykolwiek. Choćby za 5 minut. Co Cię powstrzymuje?

     Rok 2018 będzie. Nie wiem, może dobry, może zły. Wiem, że ma się wydarzyć. Ale tego co przyniesie, nie mogę przewidzieć ani dokładnie zaplanować. Jednak wciąż mam na niego większy wpływ, niż na ten, który minął. Mogę sobie założyć jakieś cele, zacząć robić już coś dziś, teraz, zaraz. Spróbować nowych rzeczy, zaplanować chociażby jedną rzecz na miesiąc. Jeden promyk radości, przychodzący ze zrobienia czegoś szalonego/niepowtarzalnego/innego. Może to banalne, ale dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że żeby coś móc robić, nie trzeba być w tym najlepszy, ani robić tego idealnie. Ba! Nie trzeba robić nawet tego dobrze. Każdy kiedyś zaczynał i był w czymś kiepski na początku. Może nigdy nie dojdziemy w danej rzeczy do perfekcji, ale czy to powód żeby się poddawać? Myślę, że jeżeli cokolwiek sprawia Ci radość, to trzeba to robić, bo jakoś coraz mniej jej jest dookoła.

     Co Ci szkodzi zaryzykować? Co najgorszego może się stać? A co najlepszego? To może jednak warto?

     Zostawiam tutaj wiersz, który kiedyś miałam przyjemność recytować na konkursie. Wtedy uznałam go za dość melancholijny. Teraz widzę w nim nadzieję. A Ty, Drogi Czytelniku, jaką wiadomość z niego wyczytujesz?


Edward Stachura "Co warto"

Zwalić by można się z nóg

Co rusz,
Co krok.



Co noc,
To szloch
I rozpacz.



Ale czy warto?
Może nie warto?
Chyba nie warto...
Raczej nie warto.
Nie, nie - nie warto.



Zginąć by można jak nic:
Do żył
Jest nóż.



Lub w dół
Na bruk
Z wysoka.



Ale czy warto?
Może nie warto?
Chyba nie warto...
Nie, nie - nie warto.



Jechać by można do miast
Lub w las
Na błoń.



Na koń
I goń 
Nieboskłon.



Ale czy warto?
Może nie warto?
Ech, chyba warto...
Tak, tak - warto.
Bardzo to warto.
O, tak - to warto.
Jeszcze jak warto!