piątek, 20 kwietnia 2018

Wnerwione wymagania.

"- Mamo, ale ja tym razem pierwszy.
 - Poczekaj!
 - Ale ja pierwszy, mamo.
 - Stój, ustalamy najpierw dwie zasady. Pierwsza: jeździsz narta w nartę, druga: nie wyglądasz jak pokraka. - zjeżdżają obok siebie, a wciąż słychać: Co tak jeździsz jak pokraka?! Bliżej te narty! No nie wyglądaj tak pokracznie!"

     Czy to naprawdę o to chodzi we wspólnym wyjeździe? Żeby było idealnie, na pokaz czy może żeby była zabawa? Oczywiście, wieczna jazda pługiem nie jest zalecana, aczkolwiek można uczyć dziecko inaczej niż obraźliwie na nie pokrzykując. Powyższy dialog jest autentyczny. Gdy ja sama zbierałam się parę metrów dalej, by na nowo pokracznie ześlizgnąć się z górki, jadąc drugi raz w życiu na snowboardzie, usłyszałam dokładnie to: wkurzony głos matki, która strofowała dziecko.

     Możliwe, że moje podejście do życia jest dosyć odrealnione. Nie widzę sensu w strofowaniu dziecka, uczeniu go przez krzyk, przyrównywanie do innych i obrazę. Czy idealna jazda na nartach przyda mu się w życiu? Jeżeli nie zostanie narciarzem alpejskim, to nie sądzę. A jak duże jest prawdopodobieństwo, że narty kojarzyć mu się będą z krzykiem, agresją i poniżeniem?

     Każdy rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej. Równocześnie chce on by dziecko rozwijało się poprawnie, a nowych umiejętności uczyło najlepiej od instruktorów, którzy skorygują każdy, nawet najmniejszy błąd. Jeżeli jednak sami zabierają się za taką naukę, to owszem, dziecko może osiągać wysokie wyniki, ale jego relacja z rodzicem zawsze już będzie przesycona tymi wymaganiami.

    Warto sobie zadać pytanie: jak chcemy spędzić czas razem? Denerwując się i upominając nasze dziecko, które w efekcie samo zapewne też się zdenerwuje? Czy może pozwolić mu nie być chodzącym ideałem, a po prostu dobrze się bawić? I sobie i jemu można czasem odpuścić - zachęcam!

     

czwartek, 5 kwietnia 2018

Nie wszyscy muszą myśleć jak Ty!

     Ilu ludzi, tyle opinii. To jest fakt niezaprzeczalny. Każdy wyraża je w większym, lub mniejszym stopniu. Kształtują się one na podstawie tego, co wynieśliśmy z domu, własnych doświadczeń, otrzymanego wykształcenia czy środowiska w którym przebywamy. Jeżeli naprawdę są one przemyślanym własnym zdaniem, to bardzo dobrze. Gorzej, jeżeli powielamy bez zastanowienia opinie zasłyszane czy też wyczytane. Nigdy nie wiemy z jakich źródeł korzystała dana osoba. A trzeba pamiętać, że opinie są jej interpretacją danego źródła. Sama miałam sytuację, gdy znajome wypowiadały się stanowczo na temat jakiejś ustawy, posiłkując się jedynie czyimiś opiniami z internetu, nawet nie przeczytawszy treści przedmiotu sporu. Podejrzewam, że jest to częsty precedens, gdyż z natury bywamy leniwi, a samodzielne sprawdzanie źródeł zajmuje więcej czasu i pochłania więcej energii niż przeczytanie czyjejś opinii w internecie. Mylne jest to, że nawet nasze autorytety potrafią radykalnie interpretować podane fakty. Możliwe, że sami po zapoznaniu z nimi, odnieślibyśmy zupełnie odmienne wrażenie i wyciągnęli różne wnioski. 

     Nie tylko to mnie jednak martwi. Jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Najsmutniejszą rzeczą, dla mnie, związaną z różnymi dyskusjami, nie zawsze jest to, że ludzie czerpią informacje z niesprawdzonych źródeł czy przyjmują opinie innych jako własne - zdarza się przecież, że sama to robię, czasem podświadomie, bądź gdy jakieś są przekazywane mi przez mojego tatę, który jest dla mnie dużym autorytetem. Jednak ciężko przeboleć mi sposób, w jaki prowadzimy najczęściej takie dyskusje. Pół biedy, gdy się z kimś zgadzamy - wtedy również jesteśmy poruszeni, zwłaszcza gdy temat jest trudny, ale jeśli podnosimy głos, to żeby się dobitnie zgodzić. Problem pojawia się, gdy dwie osoby prezentują zupełnie różne stanowiska...

     Ludzie mają różnorakie sposoby radzenia sobie z tą sytuacją. Jedni starają się uciąć dyskusję zanim rozpęta się wojna, używając stwierdzeń takich, jak: "No dobrze i tak się nie zgodzimy.", "Ty nie przekonasz mnie, ja nie przekonam Ciebie, więc po co się denerwować?" i innych tym podobnych. Inni są zbyt zaślepieni emocjami i wręcz przekrzykują siebie nawzajem, podając argumenty. Niestety, są też tacy, którzy nie potrafią oddzielić czyjegoś stanowiska od niego samego. Zaczynają obrażać człowieka za posiadanie innych poglądów. Wyzywać od "bezmózgów", "debili", "czarnogrodu" i tym podobnych. Rozmowy tych ludzi są najmniej merytoryczne i najbardziej krzywdzące - nie tylko dla ludzi, z którymi wymieniają poglądy, ale również dla nich samych. Nakręcają się, robią z tematu sprawę osobistą, przez co budują w sobie wewnętrzny gniew i niewasić do drugiego człowieka: najbardziej wyniszczające uczucia. 

     Przecież to, że ktoś ma inne poglądy polityczne, nie skreśla go jako matki, pracownika czy przyjaciółki. Nie sprawia, że dana osoba jest potworem. Może zgadza się z czymś, co dla Ciebie jest radykalne, ponieważ była w podobnej sytuacji? Przeżywała podobne emocje? A może popiera coś, jedną inicjatywę, ale Ty od razu utożsamiasz ją ze złem całej organizacji, która postuluje więcej niż ten jeden pomysł? Z innej strony po co zatruwać siebie nienawiścią do drugiej osoby? Po co się tak denerwować, "psuć sobie krwi"?

     Chciałabym przekazać tylko jedną myśl - szanujmy się nawzajem. Ludzie mogą mieć inne opinie niż my, co wcale nie umniejsza ich wartości. Nikt nie jest nieomylny, my również. Pamiętajmy o tym zawsze, gdy emocje będą chciały brać nad nami górę w konwersacji.