poniedziałek, 28 sierpnia 2017

"Poddaję się... On i tak woli Ciebie - jak zwykle"

"     Chcesz usłyszeć coś szczerego? Wiem, że nie, bo przecież co Cię obchodzi szczerość obcej baby w internecie. Ale i tak to opowiem. Bo mogę, tak samo jak Ty możesz po prostu to olać i wyruszyć w dalszą podróż bo bezdrożach internetu. Chociaż czekaj! Śmieszna historia zanim pójdziesz! Prawie zjadł mnie piesek. Nie przesadzam! Był naprawdę długości mojej łydki, sięgając z resztą do jej połowy. Jednak mój okrutny strach przed zwierzętami zmusił mnie do wspięcia się na ogrodzenie. Wyglądać to musiało komicznie, ale dla mnie rzeczywiście był to dramat! Dzwoniłam aż po pomoc! Tylko że ta pomoc miała swoje własne życie....

     Już możesz iść, zaczną się smęty. Bo jakże mogłam wypowiedzieć tytułowe słowa na głos, do trzeźwej kobiety z krwi i kości?! Zamglenie umysłu? Zaprzestanie radzenia sobie ze sobą? Takie stracenie kontroli to rzeczywiście nie w moim stylu, chociaż... Ostatnio zdarza się co raz częściej. Czy coś na to poradzę? Po prostu przestanę pokazywać to innym. I jeżeli zbiorę się na odwagę, to odwiedzę specjalistę. 

     Bo ONA to ONA. Może Ty, jeśli jednak coś Cię tknęło, żeby tu zajrzeć. Ciekawa jestem co by to mogło być... Przecież tylko jeden pan wie, że tutaj wylewam siebie, mówię obcym to, czego nie chcę znajomym. Ale wróć! ONA. Kochana jak siostra, lecz dzieląca więcej wspólnych przeżyć. Z którą rozumiem się bez słów. Której straty mogłabym nie przeboleć, lecz do której to sytuacji staram się co raz bardziej przyzwyczajać. Bo ONA też ma już dość. Dostaje rykoszetem większości ataków na mnie ode mnie, to ją powinnam chronić, bo na siebie to raczej za późno. Ale może jedynym sposobem dla niej jest zostawienie mnie, tak jak to wróżę komuś od lat? 

     Te słowa nie miały uderzyć w nią w żaden sposób. ONA nawet nic nie zauważa i nie da się jej za to winić! Narzeka na siebie, chociaż to mnie przy niej trudno mieć samoocenę na jakimkolwiek poziomie ponad zerem - nie z jej świadomej winy, raczej ze zwykłej kobiecej zazdrości o figurę. Tą, na którą ONA tak narzeka. A skoro ONA narzeka, z taką figurą, to co dopiero tocząca się za nią wiernie ja? 

     Nie zauważyłam momentu, kiedy ONA stała się moim kompleksem. Czymś, do czego nie dojdę nigdy - zarówno jeśli chodzi o figurę, jak i o socjalizację. Ale ONA nie powinna o tym wiedzieć. Przecież nie jej wina, a odebrałaby to jako atak zapewne. Jak wszystko, z czym sobie ostatnio nie potrafię poradzić. Nie pokarzę jej swoich łez, bo racjonalna część mnie wie, że są one bezsensowne, warte wyśmiania. Jednak uciekając przed nią oczywiście ją ranię, bo jak ja się mogłam tak zachować, jak ona na tym wyszła i wyglądała wtedy? Jakby mi coś zrobiła! 


    Socjalizacja? W moim przypadku? Zapomnij. Cokolwiek zrobię jest źle. Krzywo patrzę, za mało/dużo zwracam uwagę na tego/tamtego/tą. Za bardzo czuję się piątym kołem u wozu, ale przecież za wielka jest moja duma dla otoczenia, nie tak to wygląda? Rozwiązanie takiego problemu jest proste - zostaw mnie w spokoju. Jestem taka i taka, przeszkadza Ci to - zostaw mnie. Nie próbuj mnie zrozumieć, gra nie jest warta świeczki. Może jedna osoba uważa, że jest, ale to chore przyzwyczajenie, przekonanie, że tak właśnie ma być. Skoro nawet unikając jak ognia sytuacji, w której mogłabym wprawić kogoś w zakłopotanie bezsensownymi łzami, właśnie to robię i pokazuję jak okropnym człowiekiem jestem, to po co próbować? Chyba lepiej wrócić do tego okresu nieczucia, zerowego życia towarzyskiego, przecież zawsze coś robię źle. 

     Pisałam już w poście o tych momentach. Teraz jest taki. Bo skoro wszystko co robię zamienia się w szajs, to po co robić cokolwiek? Po co marnotrawić jedzenie, powietrze, czas i pieniądze. Nawet jeśli zapłaczą, poobwiniają się, to suma sumarum wyjdzie na plus, nie? Właśnie że nie, że to co robię ma jakąś wartość. Przynajmniej tak się przekonuję. I mam nadzieję, że jeszcze długo się w tym przekonywaniu nie poddam.                "


niedziela, 20 sierpnia 2017

Donuty uratują świat!

     Kiedy leżę w gorączce, wygrzewając się we własnym łóżku, zazwyczaj sięgam po jakąś książkę, żeby oderwać się od choroby. Tak było i tym razem, chociaż po przeczytaniu paru rozdziałów, odłożyłam ją myśląc, że jest ze mną chyba mocno źle, bo opowieść wydawała mi się jednym wielkim chaosem. Jedyne co mi ostało po tych paru pierwszych rozdziałach, to ogromna ochota na pączki, których niestety nigdzie nie można było w okolicy dostać (a ktoś prawdziwie próbował).

     Wróciłam do tej książki, jak byłam zdrowa i poza ochotą na pączki znów poczułam ten chaos. To była pierwsza powieść, którą czytałam z czymś, co mogę określić "mózgopląsem". Mój umysł nie nadążał za akcją, wszystko działo się za szybko, nie byłam w stanie skupić się na żadnej pojedynczej akcji. Przez te niezbyt miłe odczucia podchodziłam do tej książki parę razy.

      A cóż to za książka? "Ta książka uratuje ci życie" A. M. Homesa. Znaleziona w markecie za parę złotych, oblana po drodze sokiem i odratowana. Opowiada o czterdziestoletnim Richardzie, który po tym, jak zaczęło go boleć serce, zastanawia się nad swoim życiem i stara się je odmienić. Cała akcja dzieje się bardzo szybko i chaotycznie - imituję trochę życie, jednak takie pełne wrażeń, gdzie nie ma miejsca na odpoczynek.

     Ogólnie nie zdecydowałabym się przeczytać tej książki drugi raz, bo jest zbyt chaotyczna, a uczucie "mózgopląsu" nie opuszcza mnie przez pewien czas po jej przeczytaniu. Jednakże jak ktoś lubi takie wrażenia, to niech się ochoczo zabiera do tej powieści!


"Jadą w milczeniu, słuchając brzęczącego radia i pojękują, pokonując dziury w nawierzchni. Richard wycenia każdy stukot: niektóre kosztują dwieście dolarów, inne już raczej koło dwóch tysięcy. Kierują się "dziesiątką" w stronę miasta. Żadne z mijanych aut nie wygląda tak jak wczoraj, nikt już ni jest niewinny, każdy jest podejrzany, groźny. Może Richard nie powinien był palić wczoraj trawki, a może ma już lekką paranoję". A. M. Homes "Ta książka uratuje ci życie".