Jestem uzależniona od emocji. Brzmi trochę dziwnie, ale już tłumaczę. Czytam bardzo wiele książek, chociaż ostatnio się trochę opuściłam. Najszybciej "połykam" książki, które dostarczają mi ogromnej ilości emocji podczas czytania. Nie wiem jak one to robią, jaką cechę wspólną prezentują, ale takie właśnie są niektóre z nich. Ale ten post nie będzie o moich emocjonalnych fazach podczas czytania. Chciałam poruszyć temat "snobizmu" książkowego.
Cóż kryje się pod tym pojęciem? Wiele osób zapewne spotkało się z tym, że ktoś podczas rozmowy o książkach, jakąś traktował jak nic nie wartą - nie warto nawet sięgać po nią, poświęcać jej czasu. Taką pozycją wśród książkowych snobów na pewno jest seria "50 twarzy Greya". Bo literatura powinna być głęboka, światła, a to zwykły ogłupiacz dla mas!
Nie szufladkuję literatury. Każda ma jakąś swoją funkcję. Dla mnie książki pogardzane przez "snobów" jak wymieniony Grey, powieści Blanki Lipińskiej, saga "Zmierzch" czy wattpadowskie opowiadania są tym, co dostarcza mi mojego emocjonalnego haju. I o ile jestem sfrustrowana przez idiotyzmy i nieścisłości, to wciąż przeżywam mocno historie i to nawet po zakończeniu czytania. Dlatego gdy mam ochotę oderwać się od swojej codzienności i przeżyć coś mocniej, wracam do tych przeczytanych pozycji.
Jednak nie tylko ta literatura potrafi sprawić, że dostanę emocjonalnego kopa - są też powieści, które nie frustrują mnie swoimi błędami i naprawdę je lubię za styl, fabułę i emocjonalność. Z drugiej strony nie mam zamiaru zachwycać się "Wichrowymi wzgórzami", bo nie potrafię zrozumieć co w nich jest takiego wspaniałego. Inna rzecz, że staram się przeczytać książkę zanim się o niej wypowiem, bo każda jednak ma jakiś swój czytelniczy smaczek.
Dlaczego piszę ten post? Bo chciałabym, żeby ludzie nie oceniali się po literaturze, nie oceniali literatury bez czytania i nie szufladkowali do kategorii "beznadzieja z niższej ligi", bo jestem zdania, że każda książka ma jakąś swoją funkcję czytelniczą, a poznać ją możemy dopiero podczas czytania.
Na zakończenie chciałabym podać parę ostatnio przeczytanych przeze mnie książek i funkcje, jakie miały dla mnie, jako czytelnika:
"Małe życie" Hanya Yanagihara - książka pokazująca, że nic z przeszłości nie musi nas definiować, że warto zaufać przyjaciołom. Jest to też jedna z niewielu książek, o których mówię, że są po prostu piękne.
"Trylogia czarnego maga" Trudi Canavan - to jedna z tych książek, które są dobrze napisane, fabuła super skonstruowana (poza zakończeniem całej trylogii, które mogłaby diametralnie zmienić jedna nie za głupia decyzja!!!), a jest równocześnie moim emocjonalnym narkotykiem. Z tej trylogii nie mogłam się otrząsnąć przez jakiś tydzień!
"365 dni", "Ten dzień" Blanki Lipińskiej - to jest już mój typowy emocjonalny narkotyk, przy którym okropnie denerwowałam się nieskładnością fabuły, irracjonalnością zachowania bohaterów czy też tak podstawową rzeczą jak sposób pisania dialogów (przynajmniej w pierwszej części), gdzie ciężko odróżnić czy ktoś wypowiada to na głoś, czy to jeszcze jego myśli. No ale cóż, taką jedną książkę połykam w 5 godzin.
"Pacjentka" Alex Michaelides - thriller psychologiczny, który przeczytałam w jeden dzień. Bardzo wciągający, pełen zwrotów akcji. Zakończenia kompletnie się nie spodziewałam. Gorąco polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz