wtorek, 6 października 2015

Zawsze się szybko zniechęcałam...

Witam.
     Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć coś o mnie. A raczej o mojej jednej cesze - bardzo szybko tracę zapał i się zniechęcam. Nie oznacza to oczywiście, że w tym miejscu będę kończyć prowadzenie bloga - zbyt dobrze się do niego przygotowałam, więc jeszcze trochę pociągnie. Ale przedstawię wam tutaj dwa fragmenty opowiadań z mojego poprzedniego bloga, którym dość szybko przestałam się interesować.
     Kiedy byłam mała zaczynałam chodzić na bardzo wiele dodatkowych zajęć - taniec, tenis, wokal, gitara. Ze wszystkiego rezygnowałam dość szybko. Chociaż w końcu za drugim podejściem zostałam na gitarze, której uczyłam się dwa lata po których zrezygnowałam z powodu natłoku zajęć, i na wokalu, który ciągnę do dziś. To oznacza, że jest jednak jakaś szansa, że może mi przejdzie to, że szybko przestaję się czymś interesować.
     Piszę dość dużo opowiadań, czy też może krótkich fragmentów wyrwanych z kontekstu, jednak nie ciągnę ich dalej z braku pomysłu, często też weny. Dlatego będę je zamieszczać tutaj, zaczynając od tych, o których wspomniałam już wcześniej.
Życzę miłej lektury.



Ciemne, deszczowe chmury snuły się nad ziemią, zwiastując deszcz. Miasto Kollinwall wyglądało tak, jakby pogrążone było w żałobie. Kondukt pogrzebowy zbliżał się do cmentarza. Uroczystość obchodzona była według tradycji nad grobem. Gdy kapłan zakończył swoją część, zapytał :
          - Czy ktoś chce wygłosić mowę?
Matka mówiła płaczliwym głosem, cała rodzina łkała. Tylko dwie kobiety stojące na uboczu, mimo smutku malującego się na ich twarzach, nie płakały. Stały się przez to obiektem plotek i krzywych spojrzeń.
Po przemowie matki, jedna z kobiet podeszła nad grób i ściskając w rękach nieznany nikomu ciemny przedmiot, powiedziała szeptem: „De meno caneay, me ra kona koloro*” i wrzuciła trzymaną rzecz do ziemi.
Gdy wróciła do swojej towarzyszki, ceremonia została kontynuowana. Pogrążeni w żalu żałobnicy nie zauważyli, że te dwie postacie zniknęły. Nikt nie widział także, że ciemny przedmiot zdematerializował się razem z nimi.

* Co ciągle niszczy, niech raz zbuduje.








- Jestem padnięta! - krzyknęła Marta, rzucając na łóżko pięć siatek z zakupami. - Nigdy więcej nie zabiorę Marcina na zakupy... Nie wytrzymam kolejny raz tego narzekania: „Kochanie, kiedy skończysz? A może pójdziemy coś zjeść? Pięknie Ci w tej bluzce, możemy już iść?”
- Ha ha ha – Ada popatrzyła kpiąco na siostrę – Dlaczegoż męczysz biedaczka w ten sposób? Inne ofiary były zajęte? - ze śmiechem uchyliła się przed rzuconym przez bliźniaczkę swetrem.
- Hej dziewczyny – ze strony drzwi dobiegł je głęboki, męski głos. Obróciły się obie jak na komendę i zobaczyły chłopaka, który uśmiechał się łobuzersko oparty o framugę – Chyba się zgubiłem, wiecie może, gdzie znajdę męski akademik? - zapytał uśmiechając się szerzej.


„A mamusia mówiła – nie ufaj nieznajomym”


* * *

Odgłos policyjnej syreny, dochodzący z terenu uczelni, sprawił, że oba akademiki wyszły, by zobaczyć kogo tym razem aresztują i za co. Adam i Marcin zrobili to samo. Gdy podeszli do radiowozu, zobaczyli zapłakaną dziewczynę, która opowiadała coś policjantowi.
- Madzia? - Adam podbiegł i objął ją, przerywając pytania funkcjonariusza – kochanie, co się dzieje?
- Proszę stąd odejść – zdenerwował się gliniarz – Muszę dokończyć przesłuchanie świadka.
- Niech on zostanie – słabo odrzekła Magda – Będę się czuła bezpieczniej.
- Dobrze – policjant skrzywił się nieznacznie. - Więc w jakim stanie zastała pani ofiary?
- Jak już mówiłam – zaczęła dziewczyna, nie zwracając uwagi na zaskoczenie Adama ani na to, że przysunął się do niej bliżej – obie były bardzo blade... białe wręcz. Marta leżała na ziemi przy drzwiach z przerażeniem na twarzy, a Ada siedziała uśmiechnięta na łóżku, kołysząc się w przód i w tył. - Magda wzięła głęboki oddech i kontynuowała – Gdy mnie zobaczyła... w drzwiach – przełknęła ślinę – zaczęła krzyczeć, a potem upadła na łóżko – łzy popłynęły jej po policzkach – Wtedy zadzwoniłam po pogotowie i policję... - ukryła twarz w koszulce Adama, który objął ją mocniej ramieniem, a na jego twarzy widać było w jak wielkim jest szoku.
Stojący nieopodal Marcin był blady jak ściana. Gdy sanitariusze wynosili Martę na noszach, podbiegł do nich i zaczął wypytywać, co z nią jest. Jeden z sanitariuszy ze smutną miną odsunął go i kazał jechać do szpitala za karetką, jeżeli chce się czegoś dowiedzieć. Widząc to, kumple chłopaka wzięli go pod ręce, usadzili na tylnym siedzeniu samochodu i pojechali za ambulansem.
Kiedy zamieszanie ucichło i radiowozy odjechały, ludzie zaczęli wracać do pokoi, rozmawiając szeptem. Magda i Adam dalej stali tam, gdzie zostawił ich policjant, mówiąc na odchodnym: „Zadzwonimy, gdy będziemy potrzebowali więcej wyjaśnień”.
- Kochanie – chłopak zaczął nieśmiało – chodźmy do pokoju. Wykąpiesz się, odpoczniesz. - gdy nie doczekał się reakcji z jej strony, wziął ją na ręce i zaniósł do swojego pokoju, wiedząc, że dziewczyna nie czułaby się dobrze, w jej pokoju, który sąsiadował z bliźniaczkami.
          Dotarłszy do pokoju przygotował Magdzie kąpiel i zostawił ją w łazience. Gdy przebrana wyszła, Adam przytulił ją i położył do łóżka. Usiadł przy niej i uspokajał łkającą cały czas Magdę, starając się sprawić, żeby zasnęła.


* * *


Gdy Łucja zobaczyła wynoszone na noszach bliźniaczki, odwróciła się i uciekła do lasu. Zwymiotowała w głębi i skuliła się w kłębek, czując jak ogarnia ją panika. W głowie układała plan ucieczki.
- Wiesz, że nie możesz – odezwał się tuż nad jej głową dobrze jej znany, aksamitny, męski głos.
Znasz go, tylko ty możesz go powstrzymać, potrzebujemy cię – dodał słodki, kobiecy. Właściciele tych głosów byli ubrani, jakby dopiero co byli na eleganckim przyjęciu. Chłopak miał na sobie czarny garnitur, a dziewczyna sukienkę do kolan w odcieniu błękitu.
- Dacie sobie radę sami – powiedziała Łucja, powoli się podnosząc. Patrząc na swoich towarzyszy poczuła lekkie ukłucie – wyglądali jak gwiazdy filmowe, a ona przy nich jak obdartus. Ubrana była w jeansy oraz bluzę dresową; obie te rzeczy były poplamione ziemią. Jej krótkie, brązowe włosy były powyginane na wszystkie strony. - Z resztą, jeśli stąd szybko nie odejdę, będą kolejne ofiary i...
- Gdziekolwiek nie pójdziesz, przyciągniesz tam śmierć, bo on i tak cie znajdzie i będzie zabijał niewinnych ludzi, żeby cie przestraszyć. - lodowato stwierdził chłopak. - Jeśli go teraz nie powstrzymamy, to nikt nigdy go nie złapie i pozostanie bezkarny.
- Siostrzyczko – odezwała się delikatniej dziewczyna. Była całkowitym przeciwieństwem Łucji – zawsze opanowana, wiedziała co powiedzieć. Również z wyglądu była inna; miała długie, blond włosy i niebieskie oczy. Chodzący ideał. - dobrze wiesz, że cię nie zostawimy. I Mateusz, i ja pójdziemy z tobą gdziekolwiek chcesz, ale uwierz nam, takie uciekanie nie ma sensu.
- Wiem Klaro – powiedziała Łucja patrząc blondynce w oczy – po prostu się boję.
- Nie masz czego – Mateusz lekko uśmiechnął się do dziewczyny – włos z głowy ci nie spadnie. Nam też – dodał, widząc jej wzrok. - Poza tym, właśnie jadą do nas posiłki w postaci Gerarda.
- Nie! - krzyknęła Łucja ze strachem wymalowanym na twarzy. - Po co go w to wciągnąłeś?! - dodała po chwili – Nie chciałam go narażać.
- Wsiadł do samochodu, jak się tylko dowiedział, nikt z nas mu o tym nawet nie mówił – usprawiedliwiał się chłopak – Nie mam pojęcia nawet skąd o tym wie. Dzwonił tylko do mnie, ze jest w drodze i beształ mnie, że jestem wredny, że mu nie powiedziałem itd.
- Łucjo – powiedziała Klara, przytulając siostrę – ten chłopak jest w tobie na zabój zakochany, ze wzajemnością, zresztą – puściła oko – więc to było pewne, że wcześniej czy później uda mu się ciebie znaleźć. I uwierz mi – dodała uspokajająco – nic go nie przekona do powrotu do domu, zwłaszcza teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz