poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Zmiany, zmiany...

Mam ogromny sentyment do tego bloga, bo był ze mną w różnych momentach - co widać po samych postach. Przeszłam wraz z nim długą drogę, wieloma rzeczami się dzieląc, które były mniej bądź bardziej trudne... Jednak widzę, że czas na pewne zmiany - w życiu, ale też w myśleniu i nastawieniu.

Nie będę dalej tutaj publikować (od czasu do czasu coś ode mnie przeczytać będzie można tutaj: https://lalkaniemala.wordpress.com). Zamykam ten okres mojego życia, może trochę bardziej przesuwając się na skali ku tej mitycznej "dorosłości". 

Pozdrawiam Cię, świadku tego, co odsiewałam przez lata do myślodsiewni. Mam nadzieję, że Twój pobyt w odmętach mojej głowy był udany.

A teraz czas ruszyć dalej!

czwartek, 22 sierpnia 2019

Bunt!

Przeżywając swój bunt młodzieńczy po 20stce człowiek napotyka na pewne problemy. No... przynajmniej ja. 

Znam swoje ograniczenia.

Znam skutki swoich działań.

Potrafię się powstrzymać przed czymś, co przyniesie więcej szkody, niż pożytku.

Otoczenie jest raczej "wyszalane", preferuje spokojny styl życia. 

W tygodniu ludzie mają"studia", bądź "pracę", więc coraz ciężej się umówić, zwłaszcza na spontan.

Odkąd przeczytałam, że bunt młodzieńczy jest ogromnie ważnym etapem rozwojowym dojrzewającej jednostki, nie potrafię przestać myśleć o tym, że czegoś mi brak. W sumie może potrafię, gdy ostatnio odkrywam ten "bunt" jako niezbyt miłe zjawisko, polegające na częstszym wkurwie, gdy w grę wchodzi moja niezależność, bądź nawet przyziemna kwestia jedzenia. Problem leży też w dysonansie pomiędzy dorosłością a samodzielnością - wciąż, mimo chęci, nie odciągam tego drugiego. A irracjonalne przeczucie, że bez jednego nie ma drugiego, powoduje tym większą frustrację. 

Nie sądzę by to nie był czas na bunt. W końcu każdy dobry. Ale trzeba umiejętnie to rozwiązać. Czy to robię... nie wiem. Ale jakie to ma znaczenie?

wtorek, 6 sierpnia 2019

O książkach słów kilka

Jestem uzależniona od emocji. Brzmi trochę dziwnie, ale już tłumaczę. Czytam bardzo wiele książek, chociaż ostatnio się trochę opuściłam. Najszybciej "połykam" książki, które dostarczają mi ogromnej ilości emocji podczas czytania. Nie wiem jak one to robią, jaką cechę wspólną prezentują, ale takie właśnie są niektóre z nich. Ale ten post nie będzie o moich emocjonalnych fazach podczas czytania. Chciałam poruszyć temat "snobizmu" książkowego. 

Cóż kryje się pod tym pojęciem? Wiele osób zapewne spotkało się z tym, że ktoś podczas rozmowy o książkach, jakąś traktował jak nic nie wartą - nie warto nawet sięgać po nią, poświęcać jej czasu. Taką pozycją wśród książkowych snobów na pewno jest seria "50 twarzy Greya". Bo literatura powinna być głęboka, światła, a to zwykły ogłupiacz dla mas!

Nie szufladkuję literatury. Każda ma jakąś swoją funkcję. Dla mnie książki pogardzane przez "snobów" jak wymieniony Grey, powieści Blanki Lipińskiej, saga "Zmierzch" czy wattpadowskie opowiadania są tym, co dostarcza mi mojego emocjonalnego haju. I o ile jestem sfrustrowana przez idiotyzmy i nieścisłości, to wciąż przeżywam mocno historie i to nawet po zakończeniu czytania. Dlatego gdy mam ochotę oderwać się od swojej codzienności i przeżyć coś mocniej, wracam do tych przeczytanych pozycji. 

Jednak nie tylko ta literatura potrafi sprawić, że dostanę emocjonalnego kopa - są też powieści, które nie frustrują mnie swoimi błędami i naprawdę je lubię za styl, fabułę i emocjonalność. Z drugiej strony nie mam zamiaru zachwycać się "Wichrowymi wzgórzami", bo nie potrafię zrozumieć co w nich jest takiego wspaniałego. Inna rzecz, że staram się przeczytać książkę zanim się o niej wypowiem, bo każda jednak ma jakiś swój czytelniczy smaczek.

Dlaczego piszę ten post? Bo chciałabym, żeby ludzie nie oceniali się po literaturze, nie oceniali literatury bez czytania i nie szufladkowali do kategorii "beznadzieja z niższej ligi", bo jestem zdania, że każda książka ma jakąś swoją funkcję czytelniczą, a poznać ją możemy dopiero podczas czytania. 

Na zakończenie chciałabym podać parę ostatnio przeczytanych przeze mnie książek i funkcje, jakie miały dla mnie, jako czytelnika:

"Małe życie" Hanya Yanagihara - książka pokazująca, że nic z przeszłości nie musi nas definiować, że warto zaufać przyjaciołom. Jest to też jedna z niewielu książek, o których mówię, że są po prostu piękne.

"Trylogia czarnego maga" Trudi Canavan - to jedna z tych książek, które są dobrze napisane, fabuła super skonstruowana (poza zakończeniem całej trylogii, które mogłaby diametralnie zmienić jedna nie za głupia decyzja!!!), a jest równocześnie moim emocjonalnym narkotykiem. Z tej trylogii nie mogłam się otrząsnąć przez jakiś tydzień!

"365 dni", "Ten dzień" Blanki Lipińskiej - to jest już mój typowy emocjonalny narkotyk, przy którym okropnie denerwowałam się nieskładnością fabuły, irracjonalnością zachowania bohaterów czy też tak podstawową rzeczą jak sposób pisania dialogów (przynajmniej w pierwszej części), gdzie ciężko odróżnić czy ktoś wypowiada to na głoś, czy to jeszcze jego myśli. No ale cóż, taką jedną książkę połykam w 5 godzin. 

"Pacjentka" Alex Michaelides - thriller psychologiczny, który przeczytałam w jeden dzień. Bardzo wciągający, pełen zwrotów akcji. Zakończenia kompletnie się nie spodziewałam. Gorąco polecam!

piątek, 2 sierpnia 2019

Taka całkiem stara.

Spojrzałam dzisiaj na wpis w moim nowym pamiętniku, jakoś sprzed miesiąca, może dwóch. Pomyślałam: "jeju, cały czas zdarza mi się wpadać w ten zawodzący ton, co 5 lat temu" - oczywiście był to wpis emocjonalny, gdzie czułam się zraniona i niezrozumiana przez otoczenie. Potem jednak do mnie dotarło, że przecież taka jestem, od pięciu lat nie zmieniłam tożsamości, wciąż jestem sobą. Owszem, wiele rzeczy się zmieniło, dużo przepracowałam, moje podejście do samej siebie jest całkowicie inne niż to sprzed lat, ale wciąż jestem tą samą osobą. 

I nie chcę być posądzona o bycie zwolennikiem teorii, że ludzie się nie zmieniają. Moim zdaniem cały czas pod pewnymi względami są zmienni. Ale niektórych rzeczy nie zmienią - nie chcą, nie muszą, nie potrafią, tak po prostu jest. U mnie jest to emocjonalność, pewna skłonność do dramaturgii, chęć bycia w centrum uwagi przy równoczesnej dozie nieśmiałości i wiele innych. Nad niektórymi chcę i mogę pracować, inne akceptuję, niektórych pewnie nie zauważam. Kształtuję człowieka, którym chcę być i akceptuję tego, którym jestem. I, chociaż może to zostać różnie odebrane, lubię siebie! A powoli zaczynam rozumieć, że nie wszyscy muszą mnie lubić, bo nie jestem pomidorową! (to piękne porównanie skądś jest zaczerpnięte, jednak nie jestem w stanie podać źródła :c)

Teraz wracam tutaj, po (ponad) roku, żeby dalej odsiewać nadmiar niepotrzebnych myśli. Nie powiem, że wracam nowa i odmieniona, bo to nie prawda. To wciąż stara ja, chociaż z nowym sposobem myślenia. Za mną wiele godzin pracy nad sobą i parę odkryć, które przyszły na terapii. Jednak staram się wydobyć prawdziwą mnie spośród wszystkich przyjmowanych ról, bo zmęczyło mnie już ich granie...

piątek, 25 maja 2018

A czym jest ona dla Ciebie?

   "Samotność, to taka straszna trwoga.... Ogarnia mnie, przenika mnie!" śpiewa Dżem. Każdy pojmuje ją na jakiś swój własny określony sposób. A jaką definicje ma dla Ciebie?

   Może jest to ten moment, gdy wracasz do pustego pokoju i oddajesz się tej chwili spokoju, przeżywasz reset przed następną dawką towarzystwa?

     Może to ten weekend kiedy siedzisz w domu, obserwując w mediach społecznościowych jak Twoi znajomi się bawią?

    Może to ta upragniona, wyczekana chwila, kiedy z książką w ręku możesz przeżywać zupełnie odmienne przygody, niż te codzienne?

     Może jest to ten stan, gdy przed ścioraniem się w samotności z ulubionym trunkiem powstrzymuje Cię jedynie fakt, że następnego dnia musisz wyglądać normalnie/zjawiskowo czy też po prostu nie możesz sobie pozwolić na przeleżenie połowy w domu?

     Może jest to brak osoby, która kompletnie Cię rozumie, a nawet jeśli nie, to daje poczucie, że nie jesteś sam, że zawsze będzie stała przy Tobie, żeby razem stawiać czoła każdej przeciwności losu?

    Może to, nawet irracjonalna, świadomość, że tak naprawdę jesteś całkowicie sam, zdany na siebie, bo przecież każdy dookoła ma swoje życie, swoje zajęcia, swoje problemy?

     Czym jest dla mnie? Po trochu wszystkim powyższym, ale nie tylko Jest to również brak kogoś, do kogo mogłabym się przytulić ze świadomością, że to ta osoba jest moją ostoją, moim światem i że w tych ramionach chciałabym być już zawsze.

piątek, 20 kwietnia 2018

Wnerwione wymagania.

"- Mamo, ale ja tym razem pierwszy.
 - Poczekaj!
 - Ale ja pierwszy, mamo.
 - Stój, ustalamy najpierw dwie zasady. Pierwsza: jeździsz narta w nartę, druga: nie wyglądasz jak pokraka. - zjeżdżają obok siebie, a wciąż słychać: Co tak jeździsz jak pokraka?! Bliżej te narty! No nie wyglądaj tak pokracznie!"

     Czy to naprawdę o to chodzi we wspólnym wyjeździe? Żeby było idealnie, na pokaz czy może żeby była zabawa? Oczywiście, wieczna jazda pługiem nie jest zalecana, aczkolwiek można uczyć dziecko inaczej niż obraźliwie na nie pokrzykując. Powyższy dialog jest autentyczny. Gdy ja sama zbierałam się parę metrów dalej, by na nowo pokracznie ześlizgnąć się z górki, jadąc drugi raz w życiu na snowboardzie, usłyszałam dokładnie to: wkurzony głos matki, która strofowała dziecko.

     Możliwe, że moje podejście do życia jest dosyć odrealnione. Nie widzę sensu w strofowaniu dziecka, uczeniu go przez krzyk, przyrównywanie do innych i obrazę. Czy idealna jazda na nartach przyda mu się w życiu? Jeżeli nie zostanie narciarzem alpejskim, to nie sądzę. A jak duże jest prawdopodobieństwo, że narty kojarzyć mu się będą z krzykiem, agresją i poniżeniem?

     Każdy rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej. Równocześnie chce on by dziecko rozwijało się poprawnie, a nowych umiejętności uczyło najlepiej od instruktorów, którzy skorygują każdy, nawet najmniejszy błąd. Jeżeli jednak sami zabierają się za taką naukę, to owszem, dziecko może osiągać wysokie wyniki, ale jego relacja z rodzicem zawsze już będzie przesycona tymi wymaganiami.

    Warto sobie zadać pytanie: jak chcemy spędzić czas razem? Denerwując się i upominając nasze dziecko, które w efekcie samo zapewne też się zdenerwuje? Czy może pozwolić mu nie być chodzącym ideałem, a po prostu dobrze się bawić? I sobie i jemu można czasem odpuścić - zachęcam!

     

czwartek, 5 kwietnia 2018

Nie wszyscy muszą myśleć jak Ty!

     Ilu ludzi, tyle opinii. To jest fakt niezaprzeczalny. Każdy wyraża je w większym, lub mniejszym stopniu. Kształtują się one na podstawie tego, co wynieśliśmy z domu, własnych doświadczeń, otrzymanego wykształcenia czy środowiska w którym przebywamy. Jeżeli naprawdę są one przemyślanym własnym zdaniem, to bardzo dobrze. Gorzej, jeżeli powielamy bez zastanowienia opinie zasłyszane czy też wyczytane. Nigdy nie wiemy z jakich źródeł korzystała dana osoba. A trzeba pamiętać, że opinie są jej interpretacją danego źródła. Sama miałam sytuację, gdy znajome wypowiadały się stanowczo na temat jakiejś ustawy, posiłkując się jedynie czyimiś opiniami z internetu, nawet nie przeczytawszy treści przedmiotu sporu. Podejrzewam, że jest to częsty precedens, gdyż z natury bywamy leniwi, a samodzielne sprawdzanie źródeł zajmuje więcej czasu i pochłania więcej energii niż przeczytanie czyjejś opinii w internecie. Mylne jest to, że nawet nasze autorytety potrafią radykalnie interpretować podane fakty. Możliwe, że sami po zapoznaniu z nimi, odnieślibyśmy zupełnie odmienne wrażenie i wyciągnęli różne wnioski. 

     Nie tylko to mnie jednak martwi. Jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Najsmutniejszą rzeczą, dla mnie, związaną z różnymi dyskusjami, nie zawsze jest to, że ludzie czerpią informacje z niesprawdzonych źródeł czy przyjmują opinie innych jako własne - zdarza się przecież, że sama to robię, czasem podświadomie, bądź gdy jakieś są przekazywane mi przez mojego tatę, który jest dla mnie dużym autorytetem. Jednak ciężko przeboleć mi sposób, w jaki prowadzimy najczęściej takie dyskusje. Pół biedy, gdy się z kimś zgadzamy - wtedy również jesteśmy poruszeni, zwłaszcza gdy temat jest trudny, ale jeśli podnosimy głos, to żeby się dobitnie zgodzić. Problem pojawia się, gdy dwie osoby prezentują zupełnie różne stanowiska...

     Ludzie mają różnorakie sposoby radzenia sobie z tą sytuacją. Jedni starają się uciąć dyskusję zanim rozpęta się wojna, używając stwierdzeń takich, jak: "No dobrze i tak się nie zgodzimy.", "Ty nie przekonasz mnie, ja nie przekonam Ciebie, więc po co się denerwować?" i innych tym podobnych. Inni są zbyt zaślepieni emocjami i wręcz przekrzykują siebie nawzajem, podając argumenty. Niestety, są też tacy, którzy nie potrafią oddzielić czyjegoś stanowiska od niego samego. Zaczynają obrażać człowieka za posiadanie innych poglądów. Wyzywać od "bezmózgów", "debili", "czarnogrodu" i tym podobnych. Rozmowy tych ludzi są najmniej merytoryczne i najbardziej krzywdzące - nie tylko dla ludzi, z którymi wymieniają poglądy, ale również dla nich samych. Nakręcają się, robią z tematu sprawę osobistą, przez co budują w sobie wewnętrzny gniew i niewasić do drugiego człowieka: najbardziej wyniszczające uczucia. 

     Przecież to, że ktoś ma inne poglądy polityczne, nie skreśla go jako matki, pracownika czy przyjaciółki. Nie sprawia, że dana osoba jest potworem. Może zgadza się z czymś, co dla Ciebie jest radykalne, ponieważ była w podobnej sytuacji? Przeżywała podobne emocje? A może popiera coś, jedną inicjatywę, ale Ty od razu utożsamiasz ją ze złem całej organizacji, która postuluje więcej niż ten jeden pomysł? Z innej strony po co zatruwać siebie nienawiścią do drugiej osoby? Po co się tak denerwować, "psuć sobie krwi"?

     Chciałabym przekazać tylko jedną myśl - szanujmy się nawzajem. Ludzie mogą mieć inne opinie niż my, co wcale nie umniejsza ich wartości. Nikt nie jest nieomylny, my również. Pamiętajmy o tym zawsze, gdy emocje będą chciały brać nad nami górę w konwersacji.