piątek, 18 listopada 2016

Kulinarna podróż zmieniająca życie.

     Są takie wieczory, kiedy człowiek marzy tylko o tym, żeby wyłożyć się wygodnie na kanapie, puścić dobry film i zanurzyć się bez reszty w jego świecie. Taki właśnie był ten wieczór...
     "Julie and Julia" to fantastyczna opowieść o dwóch kobietach, które dzięki swojej pasji zmieniają swoje życia. Julia Child, wspaniale zagrana przez jedną z moich ulubionych aktorek - Meryl Streep, jest żoną pracownika ambasady amerykańskiej, przez co często zmuszona jest do przeprowadzek warz z nim. Pewnego razu trafiają do Paryża, gdzie Julia zaczyna swoją przygodę z gotowaniem, które później zmienia całe jej życie.
     Julie Powell jest pracownikiem rządowym. Nie jest fanką swojej pracy, zwłaszcza, że czasem musi borykać się z niezadowolonymi i nieuprzejmymi ludźmi. Jej ratunkiem jest gotowanie - po powrocie do domu oddaje się tej czynności z lubością. Za namową męża tworzy bloga, gdzie opisuje swoją przygodę z przepisami z książki Julii Child, która całkowicie zmienia jej życie.
     Film opowiada dwie prawdziwe historie - został oparty na powieści napisanej przez Julie Powell. Myślę, że dzięki temu jest tak bliski widzowi, pokazuje to, co wiele kucharek musiało odczuć - frustrację, ponieważ danie nie wyszło tak, jak powinno, załamanie nad samą sobą oraz próby porzucenia wszystkiego i użalania się nad samą sobą. Sama pamiętam, jak po raz pierwszy robiłam przepis z zakupionej przez siebie książki kucharskiej... Popłakałam się i chciałam wszystko rzucić, nie widząc sensu w dalszej pracy, bo przecież mi nic nie wychodzi! Jednak do dalszej pracy zmusił mnie fakt, że obiecałam mamie obiad, dokładnie taki jak w książce i miałam zamiar pokazać, że dam sobie z nim radę!
     Wracając do historii - film serdecznie polecam, zwłaszcza podczas poszukiwań czegoś lekkiego i przyjemnego, odpowiedniego do odpoczynku po ciężkim dniu, Jednak ostrzegam skutkuje on chęcią spróbowania dobrego jedzenia, a nawet samodzielnego jego przygotowania!


piątek, 7 października 2016

To dziwne uczucie...

     Pewien ciekawy mężczyzna polecił mi obejrzeć film pt. "American beauty". Szczerze powiedziawszy po przeczytaniu jego opisu na filmwebie nie zapowiadał się ani trochę ciekawie, raczej nie klasyfikował się do filmów, które byłyby w moim guście. Jednak ów osobnik poprosił, żebym jednak spróbowała go obejrzeć, a jeśli mi się nie spodoba, to do następnego będę mogła podejść krytyczniej. Jako osoba spełniająca prośby innych, spróbowałam...
     Na początku nie miałam zbyt dobrych przeczuć. Sceny marzeń jednego z bohaterów nie przemawiały pozytywnie do mnie. Jednak po pewnym czasie film zaczął mnie intrygować, dzięki wprowadzanym po kolei postaciom. Najbardziej godnym uwagi wydał mi się Ricky - pewny siebie, przerażający czasami swoją ekspresją, jednak raczej wzbudził we mnie pozytywne uczucia.
     Na początku filmu nie zwraca człowiek zbytniej uwagi na to, że bohaterowie często wypowiadają słowa, świadczące o ich największych kompleksach. Tymi, które pojawiają się najczęściej są "Nie ma nic gorszego niż przeciętność". Ogólna konstrukcja fabuły i wątków pokazuje pewne problemy postaci, chociaż ukrywają je, tak jak każdy człowiek. Postacie nie są udziwnione i o dziwno nawet pasują do dzisiejszych realiów.
     Opis na filmwebie jest moim zdaniem bardzo krzywdzący dla tego filmu. Jest to praktycznie jedno zdanie, dotyczące jednego wątku - teoretycznie głównego, jednak w pewnym momencie schodzącego nawet na dalszy plan. Na prawdę gdyby nie ten znajomy, nie przekonałabym się do obejrzenia go.
     Wciąż trudno mi dojść jakie wywołał on na mnie wrażenie. Czuję się dość... dziwnie. Trudno wyrazić to inaczej. Jednakże uważam film za godny uwagi, chociaż może nie za lekki i zabawny, jak został mi zaprezentowany (może to zależy od gustu...).


środa, 21 września 2016

Kto powiedział "starość nie radość"?

   Do filmu "Last Vegas" podchodziłam z pewną dozą nieufności, obawiając się humoru znanego z produkcji o podobnym tytule, czyli "Kac Vegas", jednak zostałam miło zaskoczona. Gdyby nie fakt, że film poleciła mi zaufana osoba, nie wiem czy zdecydowałabym się go obejrzeć. Jednak mogę szczerze powiedzieć, że nie żałuję tych 104 minut.
   Film opowiada o czwórce przyjaciół w wieku 60+, którzy jadą do Vegas świętować wieczór kawalerski jednego z nich. Mimo podeszłego wieku panowie wciąż są pełni energii i chęci do zabawy, jednak z racji niego nie znajdujemy tutaj obscenicznego czy też niesmacznego humoru w takich ilościach, jak w innych współczesnych komediach. To w sumie dzięki temu, że bohaterowie przeżyli już sporo, dowiadujemy się wielu życiowych prawd i możemy nawet wynieść jakieś edukacyjne walory z seansu. 
   Bohaterowie zostali wykreowani w taki sposób, że wzbudzają szczerą sympatię widza, jak i pewien szacunek, dzięki swoim poczynaniom. Nie brak tu idealistycznej miłości, refleksji na temat wartości, rodziny. Czyli elementy, które bardzo lubię w filmach, są tutaj wspaniale pokazane. 
   Gorąco zachęcam do obejrzenia filmu wszystkich, którzy mają ochotę się pośmiać, ale nie za bardzo lubią ten współczesny humor pełen wulgaryzmów, sprośności czy innych rażących dość rzeczy. Mogłabym powiedzieć, że polecam go "starym duchem", aczkolwiek mimo zarzucania sobie czasem takiego stanu, nie mogę powiedzieć by to były adekwatne słowa - zwłaszcza patrząc na to, o czym film jest. Jak dla mnie, jest to idealny film, przy którym przyjemnie spędzić wieczór, zwłaszcza po męczącym dniu.


sobota, 17 września 2016

Warto się czasem wzruszyć.

     Zwykły dzień,, jak ich wiele. Chwila rutyny, po chwili pytanie - babski wypad do kina? Dziewczynom się nie odmawia!
     Pojechałyśmy na jeden ze słodszych filmów, jakie miała okazje oglądać w życiu, a mianowicie na "Zanim się pojawiłeś". Opowiada on historię znajomości - opiekunki z mężczyzną na wózku - która nie od początku jest tak wspaniała, jakby mogła być. Jest to film o tym, jak jeden człowiek może mieć wpływ na życie innego. Pokazuje jak słowa mogą zmotywować do działania, nawet gdy już straciło się całą nadzieję. Równocześnie widać, że nie warto tracić pogody ducha, a dzięki niej można umilić życie nie tylko sobie, ale i innym.
     Od Lou możemy nauczyć się wrażliwości oraz w pewnym sensie niezależności od opinii innych. Pogody ducha, pewnej wytrwałości i faktu, że uśmiech i pozytywne nastawienie może zdziałać prawdziwe cuda!
     Will pokazuje nam, że nawet gdy sami w siebie nie wierzymy, to jest w nas ukryty prawdziwy potencjał. Uczy, że należy walczyć o swoje, przekuwać pasje w zarobki i wciąż pielęgnować w sobie głód wiedzy.
     Film przekazuje naprawdę ważne wiadomości, jeżeli tylko ktoś chce się na nich skupić. Równocześnie pełen jest zabawnych momentów, a także tych rozczulających, wręcz wyciskających łzy.



     Nie byłabym sobą, gdybym od razu nie sięgnęła po książkę - bo jak to tak można! Toż to by była ignorancja z mojej strony ogromna! Takiej historii nie przeczytać? Nie przeżyć jej jeszcze raz? Nie żałuję tej decyzji - książka lepiej przybliżyła bohaterów, ich motywacje, relacje oraz to, jak wydarzenia miały na nich wpływ. Została skonstruowana w bardzo fajny moim zdaniem sposób - opowiada jedną historię, płynnie, jednakże z perspektywy bardzo wielu bohaterów. Nie skupiamy się na jednej osobie, jej przeżyciach, cierpieniach i przemyśleniach, ale na wielu przewijających się postaciach - możemy zauważyć co myśli praktycznie większość członków rodziny naszych bohaterów, lepiej poznać relacje między nimi i motywacje, kierujące ich działaniami.
     Gorąco polecam, zarówno tym, którzy potrzebują słodkiej książki, romansu czy po prostu wyciskacza łez - jest to pozycja obowiązkowa dla wrażliwych dziewczynek!

środa, 7 września 2016

Przemyślenia ze słonecznego Korfu.

     Mając ogrom czasu, podczas którego głównie się siedzi i kontempluje rzeczywistość, można zauważyć ciekawe rzeczy i dojść czasem do zaskakujących wniosków. Barman z plaży może okazać się sympatyczny, a nie tylko przerażający swoją bezpośredniością. Kelner z hotelu nagle przeistacza się w "tego jedynego", "miłość na całe życie" - niestety jednostronną i niepopartą żadną znajomością charakteru. Czas, mimo szczerych chęci, wciąż pogania, chociaż nie ma się gdzie spieszyć! Uciekanie od rzeczywistości wcale nie uwalnia od stresu. Nic nie jest takim, jakim wydawało się na początku...
     Są takie dni, kiedy człowiek zostaje zmuszony do pozostania sam ze sobą, swoimi myślami, wyrzutami, nadziejami i marzeniami - nie zawsze podoba mu się to, co widzi. Takie refleksje naszły mnie podczas kolejnego popołudnia spędzonego na basenie, na zmianę opalając się i chłodząc. Myślałam, że wyjazd będzie zbawieniem, odpoczynkiem od tych wszystkich ludzi i związanego z nimi stresu, ale myliłam się okropnie - okazało się, że, gdy tylko ich zabrakło, zaczęłam tęsknić tak mocno, że nie podejrzewałam siebie o to nawet w snach.
     Teoretycznie odpoczywałam całe dnie nie robiąc nic, poza leżeniem na słońcu, czytaniem książek lub okazjonalnym łapaniem internetu, w celu kontaktu z tymi, od których teoretycznie uciekłam. Jednak wciąż podskórnie miałam wrażenie, że zaraz muszę się poderwać, gdzieś pędzić przed siebie, coś zrobić, coś załatwić, pomóc, mimo że nic takiego nie miało nawet sensu! Byłam oddalona od wszystkich kilometrami, na wyspie, gdzie nikt nie mógł mnie dosięgnąć, a ja nic nie mogłam dla nikogo zrobić, jednak i tak wciąż pozostawał ten niepokój i stres...


czwartek, 25 sierpnia 2016

Czasem lepiej nie wiedzieć

    Witam!
  Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moją refleksją dotyczącą powieści Stanisława Lema pt. "Eden". Opowiada ona o wyprawie kosmicznej, której uczestnicy rozbili się na planecie nazwanej tak, jak biblijny raj.. Bohaterowie starają się zarówno zbadać planetę, jak i przywrócić swój statek do stanu używalności, aby móc wrócić na Ziemię.
  To, co zawsze urzeka mnie w Lemie, to fakt, że jego powieści toczą się tu i teraz. Autor nie potrzebuje wplatać retrospekcji, praktycznie nawet nie przedstawia nam bohaterów, pozwalając, żeby ich czyny dokładnie w tym momencie pozwoliły nam wyrobić sobie o nich opinię. Przez to poznajemy bohaterów tak, jak normalnych ludzi - widzimy ich zachowania w różnych sytuacjach, poznajemy ich opinie, które wygłaszają do pozostałych bohaterów i przez to ich poznajemy. Nie wiemy nigdy co tak naprawdę dzieje się w umysłach postaci, możemy się jedynie tego domyślać na podstawie ich czynów.
  Drugą bardzo ciekawą rzeczą jest język używany przez pisarza. Wplata on wiele epitetów i słów, które nie są powszechnie znane w tym momencie. Dla nas nawet "zaawansowane" technologie użyte w powieści momentami są już przestarzałe. Jednak właśnie ten styl i język nadaje powieściom taki lemowski charakter, coś co pozwala je odróżnić od dzieł innych autorów.
  W tej konkretnej powieści spotykamy się z bardzo ciekawym problemem, jakim jest poznawanie innej cywilizacji. Bohaterowie interpretują to, co widzą, biorąc pod uwagę realia panujące na Ziemi, a przecież mieszkańcy innej planety mają inną historię, doświadczenie, nie mówiąc już o budowie ciała i jego działaniu. Często możemy zauważyć, jak jedna z postaci, Doktor, powtarza, że nie można interpretować tego, co widzą, w taki sposób, w jaki zinterpretowaliby to na Ziemi, ponieważ nic a nic nie wiedzą o mieszkańcach Edenu, zagrożeniach ich świata, ich systemie wartości i kulturze.
  Książka bardzo dobrze obrazuje, jak często możemy wydawać mylne osądy tylko dlatego, że patrzymy na wszystko i wszystkich przez pryzmat samego siebie. Ktoś zachowuje się tak, a nie inaczej, a my oceniamy to patrząc przez pryzmat naszych uczuć i doświadczeń Nie zawsze przecież możemy stwierdzić, co ten człowiek przeżył, ani jakie wydarzenia go ukształtowały.
   Polecam tę powieść każdemu, kto chce się rozkoszować niebanalną lekturą, która także potrafi zmusić do myślenia. Jednak od razu ostrzegam - nie jest to leciutkie opowiadanie na jedno popołudnie.


czwartek, 4 sierpnia 2016

Taka ta sprawiedliwość

      Witam!
    Dzisiaj podzielę się z Wami moja opinią o filmie "Ława przysięgłych". Opowiada on historię procesu pewnej wdowy, której mąż został zastrzelony przez byłego pracownika jego firmy, przeciwko producentowi broni, który nie zwracał uwagi na to, jak i komu jest sprzedawany jego towar.
    Głównym bohaterem jest jeden z ławników Nicholas Ester, grany przez Johna Cusacka. On, wraz ze swoją partnerką Marlee, chcą wyciągnąć pieniądze od którejś ze stron procesu, twierdząc, że mogą manipulować wyrokiem ławy przysięgłych.
     Film pokazuje jak doradcy adwokatów starają się zmanipulować ławę przysięgłych. Przedstawia niedoskonałości systemu amerykańskiego prawa. Równocześnie widać jak życie ludzi powołanych jako przysięgłych może się zmienić przez ten jeden fakt.
     Oglądając film, widz nigdy nie ma pewności, jak potoczy się dalej akcja, jakie są intencję bohaterów, kto wygra proces i dlaczego. Cały czas jesteśmy trzymani w niepewności, jednocześnie akcja nas nie nudzi, co chwila dzieje się coś nowego, zaskakującego.
     Polecam serdecznie ten film, ponieważ jest bardzo interesujący, nieprzewidywalny i nie ma w nim miejsca na nudę.



czwartek, 28 lipca 2016

Co rodzina, to rodzina

     Witam!
  W dzisiejszym poście chciałabym Wam gorąco polecić film Davida Dobkina pt. "Sędzia". Sięgnęłam po niego, ponieważ zauroczył mnie od razu po obejrzeniu zwiastuna, poza ty gra tam jeden z moich ulubionych aktorów, czyli Robert Downej Jr. .
  Film opowiada historię rodziny Palmerów, skupiając się głównie na relacji ojca ze średnim synem. Głowa rodziny Palmerów, Joseph Palmer, jest szanowanym członkiem swojej małej społeczności i pełni urząd sędziego w pobliskim sądzie. W dniu pogrzebu swojej żony potrąca chłopaka na rowerze ze skutkiem śmiertelnym. Jego syn, Hank Palmer, znany adwokat bez sumienia, postanawia za wszelką cenę wybronić ojca. Relacja między mężczyznami jest bardzo napięta, przez wydarzenia z przeszłości, których nie potrafią sobie nawzajem wybaczyć.
  Historia jest bardzo ciekawa i potrafi nawet wzruszyć do łez. Pokazuje, jak ważne są relacje z rodziną, ale również jakie konsekwencje niosą ze sobą różne wydarzenia z przeszłości. Mimo że występują w niej takie typowo amerykańskie odniesienia do równości wobec prawa i tych ich ideałów, to jednak nie zmienia to całości filmu i nie wrzuca go w ten pseudo patetyczny ton, który niestety dość często można spotkać w tego typu produkcjach.
  Polecam ten film każdemu, ponieważ myślę, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Będzie tam komedia, sielanka, dramat, niewyjaśnione sprawy, jak i refleksja nad życiem rodzinnym i jego wartością.


niedziela, 17 lipca 2016

Pomysł na biznes

     Witam!
  Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moimi wrażeniami po obejrzeniu znanego filmu Tima Burtona, jakim jest "Sweeney Todd: Demoniczny Golibroda z Fleet Street". Opowiada on historię mężczyzny, który podrzynał gardła swoim klientom podczas golenia, po czym ich ciała utylizował wraz z sąsiadką w formie mięsa do słynących na cały Londyn pasztecików.
  Zacznę od obsady, do której należeli Johnny Depp i Helena Bonham Carter, aktorzy często wykorzystywani w Burtonowskich produkcjach. Jako że oboje bardzo lubię, to ich obecność była zachętą do obejrzenia tego filmu. Uśmiech szczęścia wzbudziło pojawienie się na ekranie Alana Rickmana, a moją sympatię już od pierwszej sceny zdobył Jamie Campbell Bower..
  Film osadzony w XIX-wiecznej Anglii pod względem scenografii był bardzo dobrze zrobiony, ponieważ oddawał warunki Londynu, jak i wprowadzał w nastrój tajemniczości i zbrodni. Muzycznie również mi się podobał, ponieważ byłam mile zaskoczona słysząc jak dobrze Johnny Depp odnajduje się w musicalach. Sam pomysł przedstawienia tej, bądź co bądź, makabrycznej historii w sposób dość groteskowy, robiąc z niej komedię poprzez wypowiedzi aktorów, był bardzo udany, momentami można było się pośmiać z absurdów. Jednak w całym filmie było coś, co mimo wszystko pozostawiło pewne dziwne odczucia. Możliwe, że to fakt, iż wyobrażałam sobie jedzenie ludzkiego mięsa, a to obrzydzało mnie okropnie...
  Mimo wszystko polecam to dzieło na nudne wieczory, kiedy ma się ochotę na odrobinę czarnego humoru.


poniedziałek, 4 lipca 2016

Być kobietą

     Witam!
    Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić moimi wrażeniami związanymi z filmem "Pretty Woman" z 1990 roku.
    Zapewne każdy słyszał o tym filmie, gdyż jest on klasyką kinematografii. Jeżeli ktoś go dotychczas nie oglądał, to bardzo serdecznie polecam! Opowiada historię Vivian, początkującej prostytutki, której klientem niespodziewanie staje się bogaty biznesmen Edward Lewis. Wynajmuje on dziewczynę na cały tydzień, który potem staje się najlepszym tygodniem w życiu obojga.
    W filmie możemy zauważyć dwa światy - biedny, uliczny, pełen narkotyków, brudu, bójek i prostytucji oraz ten bogaty, z ludźmi ubranymi w najmodniejsze ciuchy, kobietami stworzonymi żeby błyszczeć przy swoich partnerach i mężczyznami, którzy obracają wielkimi pieniędzmi, jak drobniakami. Widzimy jak te światy się mieszają u Vivian, jak ta prosta dziewczyna potrafi zmienić bezwzględnego w interesach mężczyznę, pokazać mu inne spojrzenie na świat, praktycznie całkowicie inny świat.
    Nie jest to kolejna banalna komedia romantyczna, ponieważ ma głębie, której brakuje często dzisiejszym produkcjom. Wspaniała gra aktorska Julii Roberts i Richarda Gera też sprawia, że film staje się arcydziełem. Uważam, że każdy, kto jeszcze go nie widział, powinien jak najszybciej nadrobić zaległości.



    Moim pierwszym skojarzeniem po obejrzeniu filmu było wiele podobieństw z popularną dzisiaj sagą E.L. James, o której też tutaj pisałam. Tak samo mężczyzna chcący praktycznie wynająć kobietę w ramach usług seksualnych i towarzyskich. Zwykła kobieta zmienia rekina biznesu, to także wygląda znajomo. Myślę, że pani James w jakiś sposób wzorowała się na tej historii, nawet jeśli robiła to po prostu nieświadomie. W końcu jest to jeden z najbardziej znanych filmów na świecie.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Co tu się dzieje?

      Witam!
    Dzisiaj mam dla Was kolejne moje małe opowiadanko. Życzę przyjemnej lektury!



"     Mętlik. Miliony wspomnień, sytuacji, o których nawet nie miałam pojęcia. Jakim cudem się tu znalazłam? I gdzie w ogól znajduje się 'tu"? Co chwilę mijają mnie ludzie w białych fartuchach. Czuję zapach gumy i detergentów. Ktoś pcha łóżko, na którym leżę, do jasnego pomieszczenia. Słyszę bzyczenie żarówek spod sufitu. Ludzkie głosy, nie potrafię ich rozróżnić. Nie mogę się skupić. Raz za razem tracę świadomość.

      Budzę się. Po raz pierwszy od dawna w pełni świadoma. Rozglądam się dookoła, a raczej próbuję to robić, ale coś jest nie tak. Po chwili dochodzę do wniosku, że wciąż leżę i nie wiem, jak mam wstać. Staram się ruszyć ręką, ale w ogóle jej nie czuję. Zaczynam panikować, przyspiesza mi oddech i puls. Po chwili zmuszam się do spokoju i trzeźwego myślenia. Oceniam spokojnie swój stan. Dochodzę do wniosku, że jestem sparaliżowana, ale przez leki, a nie uraz mechaniczny. Powoli odzyskuję czucie w palcach u rąk i stóp. Z prawej strony słyszę szelest otwieranych na fotokomórkę drzwi. W polu mojego widzenia pojawia się lekarz, zaczytany w papiery. Podchodzi bliżej i spogląda na mnie z żywym zainteresowaniem, jakby oglądał jakiś obiekt poddawany eksperymentowi. Bada mnie dokładnie, co chwilę notując coś w zeszycie. Na koniec uśmiecha się z satysfakcją i wychodzi, a ja z powrotem zapadam w nicość.
      Znowu odzyskuję świadomość. Tym razem widzę nad sobą wielu lekarzy, stojących wokół mojego łóżka. Rozmawiają ze sobą w nieznanym mi języku. Staram się poruszyć palcami u rąk i nóg, tak, aby tego nie zauważyli. Zdaję sobie sprawę, że paraliż ustąpił, a ja odzyskałam władzę nad swoim ciałem. Mój mózg zaczyna pracować na wysokich obrotach, starając się wymyślić jakiś sposób na ucieczkę. Obserwuję lekarzy, którzy wyglądają, jakby naradzali się nad czymś. Kiedy odchodzą w stronę drzwi, wstaję na nogi i rozglądam się po pomieszczeniu. Jedyne co zauważam, to oślepiająca biel ścian i podłóg, po czym tracę przytomność.
      Otwieram oczy. Tym razem leżę w zupełnie innym pomieszczeniu. Podpieram się delikatnie na łokciach i rozglądam dookoła. Jestem w małym przytulnym pokoju. Wygląda znajomo, ale nie jestem w stanie określić, gdzie go widziałam. Zdaję sobie sprawę z tego, że niczego nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Mam amnezje - stwierdzam, po czym zaczynam się zastanawiać, skąd mogę znać jej objawy. Zauważam, że przy moim łóżku ktoś stoi. Zaczynam się niepokoić, ponieważ nie widziałam jak wchodził. Gdy staram się usiąść, mój gość przemawia:
   - Spokojnie. Każdy gwałtowny ruch może spowodować utratę przytomności. - jego głos jest dziwnie pusty, jakby wyprany całkowicie z emocji. - Za chwilę ktoś przyniesie ci posiłek, ale pozwól, że najpierw cię zbadam. - spojrzał na mnie czekając na przyzwolenie. Kiwam głową patrząc w jego obce, a jednak jakby znajome oliwkowe oczy. Mężczyzna bada mnie bardzo delikatnie. Po chwili wchodzi dziewczyna, może szesnastoletnia, z jedzeniem na tacy, Oboje pomagają mi usiąść wygonie, po czym odchodzą, życząc smacznego. Jem, delektując się każdym kęsem, postanawiając zadać moim opiekunom parę pytań, gdy wrócą. Kiedy kończę posiłek czuję wielkie zmęczenie, przez co zasypiam. "

piątek, 20 maja 2016

"Tylko samotni piszą pamiętniki" L. M. Montgomery

      Witam!
   Czy piszę pamiętnik? Tak. Czy jestem samotna? Trudno powiedzieć... Wokół siebie mam wspaniałych ludzi - rodzinę, przyjaciół. Wszyscy są, kiedy tylko ich potrzebuję. Czyli nie jestem samotna. Jednak samotność można postrzegać również w inny sposób. Można czuć się samotnym w tłumie ludzi, można czuć się samotnym nawet w towarzystwie bliskich. Jeżeli z nikim nie dzielę swoich myśli, uczuć, emocji - czy to jest samotność? Czy strach przed wypowiedzeniem własnych opinii w towarzystwie i bycia wyśmianą, nie jest w pewnym sensie osamotnieniem? Oczywiście nie zawsze tak jest, nie ze wszystkimi. Jednak czy to fair obarczać wszystkimi umysłowymi chochlikami przyjaciół? Moim zdaniem nie, dlatego piszę pamiętnik.
    Jakiś czas temu przestałam się zwierzać z każdej myśli, emocji, uczucia, odruchu. Po prostu przestałam potrafić. Strach przed powierzeniem drugiemu człowiekowi tak wielkiej ilości siebie i zaufaniu, że nie zrani, nie zdradzi, towarzyszy mi dość często. Albo zwykły wstyd, że przeżywa tak mocno coś tak małego... O wiele prościej i bezpieczniej jest przelać swoje myśli na papier. Formujemy je tak, jak chcemy, zostawiamy w spokoju, a za jakiś czas możemy powrócić, zobaczyć co się zmieniło, nawet pośmiać z własnej głupoty czy też z tego, jakie rzeczy potrafi stworzyć umysł człowieka. Jeżeli zapisujemy osąd o ludziach, nasze wrażenia po spotkaniu kogoś, to bardzo ciekawe może być badanie zmiany naszego spojrzenia na drugą osobę, co ją spowodowało, jakie było pierwsze wrażenie i dlaczego takie... Poznajemy przez to bardzo często lepiej samych siebie.
    Naprawdę polecam pisanie pamiętnika każdemu - nie ważne samotnemu czy nie. Takie zapisanie myśli, spojrzenie na nie z dystansem, pomaga uporządkować wiele spraw, a nawet zrozumieć, jak błahe są rzeczy, które nas martwiły przez długi czas. Spisywanie wszystkiego oczyszcza, wyrzucając z siebie emocje, nie dusisz ich w sobie, nie kumulujesz. Jeżeli człowiek nigdy nie pozbędzie się emocji z danej chwili, to po pewnym czasie może wybuchnąć, nawet przez drobnostkę okropnie pokłócić się z kimś czy też zrobić przykrość, nawet jeżeli nigdy tego nie chciał.
    Z innej strony pisanie pamiętników może być zapewnieniem sobie rozrywki na późniejsze lata. Zawsze czytając pamiętniki z jakiś okresów swojego życia można się pośmiać z samej/samego siebie i czasem z własnej głupoty. Pomogą nam one również uporządkować wydarzenia z przyszłości i ich nie zapomnieć. Może kiedyś nam się jeszcze przydadzą?


wtorek, 3 maja 2016

Dom czy praca?

   Witam!
  Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moimi refleksjami związanymi z filmem "Praktykant". Obejrzałyśmy go z przyjaciółkami i zdania były podzielone.
   Film opowiada historię Bena, 70-letniego emeryta, który poszukuje jakiegoś zajęcia, gdyż ma za dużo wolnego czasu. Decyduje się aplikować na stażystę w internetowym sklepie z ubraniami. Po pewnym czasie zaczyna dogadywać się ze swoją pracodawczynią i pokazuje jej, że może pomóc na wiele sposobów w firmie, a nawet być bardzo dobrym przyjacielem.
   Historia bardzo sympatyczna, przy jej oglądaniu człowiek może się odprężyć i pośmiać. Możliwe, że na moją ocenę wpływa fakt, że głównych bohaterów grają uwielbiani przeze mnie aktorzy - Anne Hathaway i Robert De Niro. Postacie sympatyczne, dają się lubić bardzo szybko. Widz wciąga się w historię, chociaż dla niektórych film może wydawać się zbyt długi i rozwlekły, ponieważ przedstawia raczej codzienne rozterki i życie firmy, a nie jakąś określoną wartką akcję.
   Osobiście mogę szczerze polecić film wszystkim, którzy potrzebują chwili relaksu z nie głupkowatą komedią obyczajową, popatrzeć na wspaniałą grę aktorską, a może nawet utożsamić się z którymś z bohaterów.


 

wtorek, 12 kwietnia 2016

Mistrz!

Witam!
     Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić recenzjami obejrzanych przeze mnie filmów mistrza scenariusza, jakim według mnie jest Woody Allen.
   

     "Nieracjonalny mężczyzna" z 2015 roku jest wspaniałym popisem reżysera. Film ciekawy, zabawny, zaskakujący, przyjemny w odbiorze. Chociaż widać po nim, że Woody Allen się starzeje, gdyż porusza tematy filozoficzno-egzystencjalne jeszcze bardziej niż reszta dzieł jego autorstwa.
     Film opowiada historię dwóch osób - Abe'a i Jill. On jest nowym wykładowcą filozofii na uczelni, znanym filozofem przeżywającym kryzys egzystencjalny, przekonany o beznadziejności życia. Ona zafascynowaną nim studentką, spijającą z zachwytem każde słowa z jego ust. Połączy ich przyjaźń, jaka może się narodzić tylko między dwoma osobami skłonnymi do filozofowania.
     Historia opowiedziana przez Woody'ego Allena jest pełna myśli filozoficznych, przepełniona rozmową na temat wartości życiowych i egzystencji człowieka. Pokazuje on, jak jedna rozmowa, usłyszane słowa, potrafią zmienić człowieka, nawet nadać sens jego życiu. Jednocześnie śmieszy w niebanalny sposób, poprzez grę słów czy też niespodziewanie wydarzenia.
   

     "Wszyscy mówią kocham cię" jest filmem z 1996 roku. Główną postać gra w nim sam Woody Allen. Jest to film muzyczny, z paroma piosenkami oraz wspaniałą choreografią tancerzy, która czasem potrafi rozbawić do łez.
     Przedstawiona w nim historia jest oryginalna: młoda dziewczyna, DJ, podsłuchuje terapię pewnej młodej kobiety, którą gra Julia Roberts. Kiedy na wyjeździe z tatą (Woody Allen) spotyka ją, namawia ojca, żeby spróbował się z nią umówić. Przekazuje mu wszystko, czego się o niej dowiedziała i mówi, jak ma ją uwieść.
     Równocześnie obserwujemy życie nowej rodziny matki DJ. Kobieta energicznie angażuje się w działalność na rzecz innych, chociaż czasem jej działania są wręcz absurdalne, a wynikające z nich sytuacje niekoniecznie dobrze wpływają nawet na jej życie rodzinne.
     Ogólnie film bardzo zabawny, pomagający zrelaksować się. Pokazuje, że między rozwiedzionymi małżonkami może wciąż istnieć prawdziwa przyjaźń. Serdecznie polecam ten film.



   
       Podsumowując: uważam Woody'ego Allena za wspaniałego artystę. Jest zarówno aktorem, reżyserem i scenarzystą, którego filmy potrafią rozbawić do łez, a czasem nawet skłonić do refleksji. Pokazuje codzienność w niecodzienny sposób. Bardzo szanuję jego działalność w świecie filmu.


poniedziałek, 28 marca 2016

Faceci nie płaczą...?

      Witam!
    Dzisiaj chciałabym opowiedzieć Wam o drugiej części opisywanej przeze mnie powieści "Zostań, jeśli kochasz", o tytule "Wróć, jeśli pamiętasz", autorstwa Gayle Forman.
     Książka opowiada historię 3 lata po wypadku Mii, jednak tym razem obserwujemy świat oczami Adama. Dzięki temu zabiegowi mamy pełen obraz obojga bohaterów, wiemy ile dla siebie znaczą i jak postrzegają różne wydarzenia.
     Naszego bohaterami poznajemy, gdy jego zespół "Shooting Stars" odnosi sukcesy, a sam jest rozpoznawalnym gwiazdorem w związku z gwiazdą kina Bryn. Wydaje się, że osiągnął wszystko, o czym marzył, prawda? Jednak patrząc na świat jego oczami zauważamy, że wcale nie jest idealnie. Mężczyzna nie ma kompletnie prywatności, przez co posiada wiele fobii. Przez swoje problemy z agresją i emocjami zyskuje przezwisko Wild Man. Cały czas zażywa różne leki, psychotropy, mające pomóc mu uporać się z lękami i napięciem, które cały czas mu towarzyszą. Dodatkowo stara się zredukować stres papierosami. Jego z pozoru wspaniały związek polega na tym, że częściej się mija z Bryn, niż spędzają razem czas, gdyż oboje są zabiegani i wiecznie zajęci. Można by rzec, że jest już wypalonym gwiazdorem.
     Zmieniły się również stosunki bohatera z ludźmi ze swojego otoczenia. Wcześniej z kolegami z kapeli miał przyjacielskie relacje, z czasem jednak zamknął się w sobie, a narastająca sława i dziennikarze, wkraczający w prywatność członków zespołu, wcale nie pomogły im się dogadać. Adam czuje się bardzo samotny, mimo że zazwyczaj otoczony jest tłumem ludzi.
     Książka obrazuje, że życie sławnych osób wcale nie jest takie wspaniałe i kolorowe. Pokazuje, że nawet gdy artysta lubi swoich fanów, tak jak Adam, to w sytuacji, gdy rzucają się oni na niego całą chmarą, nie patrząc na to, że też jest człowiekiem z krwi i kości, zaczyna po prostu panikować i "dusić się" w otaczającym go tłumie. W historii widać, jak wiele trzeba poświęcić dla kariery, jak bardzo wszystko może się zmienić - zaczynając od pozbycia się prywatności, w najgorszym wypadku kończąc na obłąkaniu i paranoi.
     Kompozycyjnie powieść przypomina pierwszą część, ponieważ do scen w czasie rzeczywistym wplatane są obok retrospekcje, nawiązujące do osób, miejsc czy też sytuacji. Przedstawianie świata oczami Adama było moim zdaniem naprawdę dobrym wyborem. Książka pokazuje nam głębie uczuć i emocji bohatera, to że faceci też cierpią z miłości, co nie jest częstym obrazem w powieściach. Zazwyczaj czytamy perspektywę dziewczyny, która cierpi, przeżywa, a w tym momencie zaskakującą odmianą jest zobaczenie cierpienia mężczyzny i zapytanie siebie - "Czy oni też tak potrafią przeżywać?".
     Ogólnie jestem bardzo zadowolona, że zdecydowałam się przeczytać tę powieść. Nie zawiodła mnie, zwłaszcza, że czytałam ją od razu po pierwszej części i wciąż byłam "w jej świecie". Polecam fanom romantycznych powieści.



"Na mgnienie staje mi przed oczami obraz Mii. Siedemnaście lat, ciemne oczy pełne miłości, przejęcia, strachu, muzyki, seksu, magii, rozpaczy. Lodowate dłonie."
Gayle Forman "Wróć, jeśli pamiętasz"

środa, 16 marca 2016

Co będzie za 100 lat?

      Witam!
    Ostatnio sięgnęłam po książkę "Powrót z gwiazd" Stanisława Lema. Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić moimi refleksjami z nią związanymi.
    Szczerze muszę przyznać, że nie łatwo było mi ją przeczytać. Jest napisana trudnym językiem, Lem bawi się słowami podobnie brzmiącymi jednocześnie opisując świat, który nie istnieje w teraźniejszości, przez co tym trudniej połapać się w tym o co autorowi dokładnie chodzi. Bardzo wiele epitetów, porównań i innych środków stylistycznych pojawia się praktycznie na każdej stronie. Dopiero po połowie książki, gdy przyzwyczaiłam się do tych zabiegów, czytałam ją z przyjemnością.
    Historia opowiedziana przez Lema jest bardzo ciekawa, chociaż nieco chaotyczna. Nie ma, tak jak w większości teraźniejszych książek, jasno określonej fabuły. Hal Breg, główny bohater książki nie ma nawet żadnego celu swoich działań. Przez to czytelnik nie może przewidzieć co się wydarzy.
    Powieść opowiada o astronaucie, który właśnie wrócił z bardzo długiej podróży badawczej. Nic, co zastaje we współczesnym świecie, nie przypomina tego, co zostawił przed odlotem. Musi odnaleźć się jakoś w tym świecie, o którym nie wie kompletnie nic. Do tego dochodzi fakt, że wyróżnia się swoim wzrostem siłą i faktem, że nie jest, jak wszyscy obywatele, betryzowany - oznacza to, że w jego umyśle może powstać myśl o zabójstwie siebie, kogoś czy nawet zwykłym podjęciu ryzyka. W świecie pozbawionym tych szczególnych uczuć, nie ma praktycznie nic, co przypominało by Halowi jego dawne życie.
    Bohater stara się nadążyć za otaczającą go rzeczywistością. Czyta książki o dokonaniach nauki, o historii, o wszystkim co ominęło go, gdy był w kosmosie. Równocześnie stara się poradzić sobie z traumą, która w nim pozostała po tych gwiezdnych przygodach - ze stratą kompanów, ze strachem, który wciąż mu tam towarzyszył.
    Mimo toporności tekstu, książka jest warta przeczytania. Zmusza człowieka do zastanowienia nad tym czy idealny świat w ogóle istnieje. Również przynosi refleksje na temat różnego rodzaju poświęceń dla nauki, badań. O przystosowaniu się do całkowicie odmiennego otoczenia. O tym, dokąd zmierza ludzkość, bo mimo że książka została wydana w 1961 roku, to jednak wciąż w dużej mierze jest aktualna.


"Sonda to jest chłodzenie, wiesz. Taka jakby latająca lodówka. Tyle miejsca, żeby usiąść. Siedzi się w lodowej skorupie. Ten lód taje od strony pancerza i ścina się z powrotem na rurach. Sprężarki mogą się zepsuć. Wystarczy chwila, zachłyśnięcie, bo na zewnątrz jest osiem, dziesięć albo dwanaście tysięcy stopni. Jeżeli staną w dwuosobowej rakiecie, to musi zginąć dwóch. A tak - tylko jeden. Rozumiesz?"
Stanisław Lem "Powrót z gwiazd"

wtorek, 8 marca 2016

Po stracie zawsze jest ciężko...

Witam.
     Dzisiaj pragnę się z Wami podzielić wrażeniami, które miałam po przeczytaniu powieści Jonathana Safrana Foera pt. "Strasznie głośno, niesamowicie blisko", gdyż uważam, że jest to książka warta polecenia.
     Opowiada ona historię dziewięciolatka, który w World Trade Center stracił ukochanego ojca, z którym był bardzo zżyty. Oskar Schell jest niesamowicie inteligenty i posiada zdumiewającą wiedzę, jak na swój wiek. Traktowany przez ojca jak rówieśnik, bardzo szybko wydoroślał.
     Po śmierci taty chłopiec jest bardzo załamany. Kiedy znajduje w jego gabinecie tajemniczą kopertę z kluczem, zaczyna podróż, która ma na celu rozwiązanie zagadki tego przedmiotu i równocześnie ma pomóc Oskarowi uporać się z przytłaczającym smutkiem, który odczuwa. Podczas swojej przygody poznaje bardzo wiele ciekawych osób, ich historie, jak również zwiedza dużo miejsc w Nowym Jorku.
     Powieść opowiada nie tylko przygody chłopca, ale również historię jego rodziny - młodość babci i dziadka oraz problemy jakie mieli. Widzimy różne spojrzenia na życie, jak również odmienne sposoby radzenia sobie z własnym cierpieniem, tęsknotą i bólem.
     Forma książki jest bardzo ciekawa, gdyż zawiera zarówno listy, przez które poznajemy przeszłość, jak i narrację pierwszoosobową opisującą bieżące wydarzenia. Dzięki tym zabiegom możemy poznać osobowość i przeżycia trzech różnych ludzi, co sprawia, że cała trójka staje się bohaterami powieści. Dowiadujemy się w jaki sposób te osoby wyrażają swoją miłość, jak pomagają sobie nawzajem w trudnych sytuacjach, jak bardzo tragiczne przeżycia z ich życia wpływają na każdą decyzję jaka podejmują.
     Uważam, że książka, chociaż początkowo trudna w odbiorze, jest jedną z najlepszych przeczytanych przeze mnie powieści. Autor potrafi ożywić bohaterów swoich książek i sprawić, żeby czytelnik poczuł do nich sympatię. Osobiście, mimo że początkowo Oskar irytował mnie czasem będąc bardzo przemądrzały, to jednak po pewnym czasie pokochałam tego chłopca, tak jak każda spotykana przez niego w książce osoba.
     Bardzo serdecznie polecam tę powieść, jak również film o tym samym tytule, który zainspirował mnie do przeczytania tego dzieła.


"(...) powiedziała mi, że jest w ciąży, rozpierała mnie radość, nie powinienem być taki ufny, sto lat radości może być unicestwione w jednej sekundzie, ucałowałem jej brzuch, choć nie było jeszcze co całować, powiedziałem, że kocham nasze dziecko. To ją rozśmieszyło, nie słyszałem jej śmiejącej się tak serdecznie od czasu, kiedy spotkaliśmy się w połowie drogi między naszymi domami, idąc jednocześnie do siebie, powiedziała: "Kochasz ideę", na co odparłem: "Kocham naszą ideę". To było właśnie to, mieliśmy naszą wspólną ideę. Zapytała: "Boisz się?" "Czego?" "Życie jest bardziej przerażające niż śmierć", odpowiedziała."
Jonathan Safran Foer "Strasznie głośno, niesamowicie blisko"

środa, 2 marca 2016

Żyć czy nie?

    Witam!
  Dzisiaj chciałabym podzielić się wrażeniami po obejrzeniu filmu pt. "Zostań, jeśli kochasz".
  Zdecydowałam się go obejrzeć, ponieważ moja bliska koleżanka swego czasu była bardzo nim zafascynowana, a miałam akurat ochotę na romantyczny słodki film, który wycisnąłby z moich oczu łzy. Szczerze powiedziawszy, nie zawiodłam się.
   Film opowiada o związku dwojga ludzi - Adama i Mii. Oboje są związani z muzyką - on ma kapelę, która odnosi coraz większe sukcesy, a ona jest wspaniałą wiolonczelistką. Historia opowiedziana w formie retrospekcji, gdyż w początkowych scenach Mia bierze udział w wypadku samochodowym, przez który jej dusza zostaje oddzielona od ciała. Obserwuje świat, jednak nie może mieć na niego żadnego wpływu. Poznajemy historię z jej wspomnień oraz zastanawiamy się razem z nią nad ważną decyzją - żyć czy odpłynąć.
   Opowieść jest bardzo słodka, równocześnie pełna emocji, wahań. Nie zawsze jest kolorowa, przez co lepiej pokazuje prawdziwe życie. Związek tej dwójki nie jest idealny, oboje się różnią, oboje mają marzenia, cele i wiele przeciwności losu, jednak są również wytrwali i zaangażowani w swoje wspólne życie.
   Jakiś czas po obejrzeniu filmu przeczytałam książkę, która wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Gayle Forman, autorka powieści, przedstawiła w przekonujący sposób odczucia i myśli głównej bohaterki. Spodobała mi się ogromnie kompozycja książki - czas teraźniejszy przeplata się ze wspomnieniami dziewczyny, związanymi z dziejącymi się wydarzeniami lub spotykanymi ludźmi.
   Historia została przedstawiona z punktu widzenia Mii, więc jest zabarwiona jej emocjami. Bardzo często potrafi wzruszyć czytelnika, jak również zwrócić jego uwagę na małe rzeczy, codzienne czynności i pokazać, jak wielkie mają one znaczenie dla naszego życia, mimo że tak często ich nie doceniamy.
   Byłam zachwycona powieścią również dlatego, że opowiada o roli muzyki w życiu, a sama jestem z nią bardzo związana. Przedstawienie tego, jak bohaterowie są związani z tą dziedziną sztuki i jak wielkie ma ona dla nich znaczenie sprawiło, że poczułam się z nimi jeszcze bliżej związana.
   Ogólnie polecam zarówno książkę, jak i film. Są pewne niezgodności w fabułach, ale nie zwracają uwagi odbiorcy jakoś szczególnie. Oba dzieła są wspaniale zrobione i przedstawione i oba potrafią wywołać u człowieka emocje.




"Jeżeli każesz mi odejść, odejdę. Rozmawiałem z Liz i powiedziała, że może powrót do dawnego życia będzie dla ciebie zbyt bolesny; że może łatwiej ci będzie wymazać pamięć o nas. To by był koszmar, ale zrobię to, jeśli będzie trzeba. Mogę cię stracić w taki sposób, jeśli nie stracę cię dzisiaj. Pozwolę ci odejść. Jeśli zostaniesz."

Gayle Forman "Zostań, jeśli kochasz".

środa, 24 lutego 2016

Wyobraźnia wciąż działa.

      Witam!
    Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić tekst, który napisałam około wakacji 2013 lub 2014 (nie jestem w stanie sobie dokładnie przypomnieć).




"    Adam siedział nad książkami do chemii, a jego myśli błądziły, jak zwykle, w zupełnie innym kierunku. Myślał o Niej, o tym, jaką przyszłość pragnie z Nią zbudować, o jej ambicjach i planach. Godził w swoich wyobrażeniach marzenia ich obojga. W zadumie spojrzał na telefon i zauważył nową wiadomość: "Przyjdziesz po mnie? Jestem tam, gdzie zwykle...". Zmarszczył brwi na wspomnienie ostatniego razy, gdy tam była. "Najpierw trzeba się uporać z tymi koszmarami" stwierdził w myślach. Gdy już wychodził z klatki, dostał kolejnego smsa: "ON TU JEST! KRZYCZY!". Zaniepokojony zaczął biec w stronę bloków, przy których ostatnio przesiadywała jego ukochana. Wiedział dlaczego, ale nigdy nie sądził, że to, co ona miała w głowie, może stać się rzeczywistością. Kiedy dotarł pod niewielkie wzniesienie, na którym stała Jej ulubiona ławka, usłyszał wyraźniej krzyk jakiegoś chłopaka. Nie starał się nawet rozróżniać słów, gdyż cała jego uwaga była skupiona na malującym się przed nim obrazie - Ona stała przy ławce, skulona w sobie, obejmując samą siebie rękami, a jej długie kasztanowe włosy latały wokoło jej twarzy. Znając Ją tak dobrze, Adam mógł stwierdzić, że przyjęła swoją pozycję obronną, jak zawsze, gdy przerastała ją sytuacja, w której się znalazła. Naprzeciwko niej stał wysoki nastolatek o miedzianych włosach , na którego twarzy widać było gniew. Zbliżając się do tych dwóch osób, Adam zauważył, jak oblicze Jej towarzysza zmienia się - gniew został zastąpiony na chwilę przez przerażenie, następnie pojawił się uspokajający półuśmiech, który obrazował dokładnie to, co wyrażały słowa chłopaka: "Spokojnie, nie chcę ci zrobić krzywdy". Jej oczy stały się jeszcze większe, widać w nich było strach. Każdemu ostrożnemu krokowi chłopaka w Jej stronę, towarzyszył krok w tył robiony przez dziewczynę i Jej szept: "Nie dotykaj mnie, nie zbliżaj się..".
      Nie wahając się ani chwili dłużej, Adam podbiegł do ukochanej i mocno ją objął. Ona wtuliła się w niego tak, jakby chciała się ukryć w jego ramionach. Chłopak czuł, jak Jej łzy przemaczają mu bluzkę. Gdy podniósł wzrok na nastolatka stojącego naprzeciwko, zobaczył w jego oczach zaskoczenie i dezorientacje. Adam szeptał swojej ukochanej słowa pocieszenia, ciesząc się, że może być przy niej. Po chwili, kiedy dziewczyna się uspokoiła, wziął ją za rękę i patrząc w oczy, aby wybadać jej reakcję, powoli powiedział: "Kochanie, możesz usiąść tam, na huśtawce, na chwilę?". Widząc jej przerażone spojrzenie, błądzące od niego do drugiego chłopaka, który teraz przyglądał się całej scenie z obojętnym wyrazem twarzy, Adam postarał się skupić całą uwagę dziewczyny na sobie, po czym powiedział: "Zaufaj mi", starając się wlać w te słowa wszystkie uczucia, które nim targały. Ona na dźwięk jego słów uspokoiła się, kiwnęła głową i oddaliła posłusznie. Kiedy Adam był pewien, że jego ukochana jest dość daleko, by ich nie usłyszeć, zwrócił się do chłopaka:
   - Nie chcę zostawiać jej samej w takim stanie, więc przejdę do sedna - spojrzał mu twardo w oczy - Zapewne nie przywykłeś do widywania jej takiej - szukał w głowie odpowiedniego słowa - rozbitej...
   - Na pewno nie była tak uległa. - rzucił rozmówca. - Kim ty w ogóle jesteś?
   - Kimś, kto jej nie opuści. - odpowiedział mu sucho Adam. Chłopak udawał, że nie usłyszał tych słów.
   - Co wy tu w ogóle robicie? Albo raczej, co ona tu robi?! - zapytał zamiast się odgryźć.
   - Nie zauważyłeś, że przychodzi tu prawie codziennie? - Adam obserwował, jak nastolatek nieznacznie się spina. - W jej głowie powstawały wtedy właśnie takie sytuacje: ty wychodzisz i krzyczysz. Według niej miałoby to być lepsze, niż zimna obojętność, którą teraz ją darzysz. Myślała, że zadziałałoby to, hmm... oczyszczająco - zwrócił wzrok w jej stronę - Ale chyba się myliła... - spojrzał z powrotem na swojego rozmówcę - Nie martw się, raczej już tu nie wróci.
      Chłopak, zapatrzony w huśtającą się nastolatkę, nieznacznie kiwnął głową na znak, że rozumie słowa Adama. W jego głowie panował chaos. Zastanawiał się, co się stało z tą radosną beztroską dziewczyną, którą znał i kochał. Stał pogrążony w takich myślach jeszcze długo po tym, jak Adam odprowadził swoją ukochaną do domu.



* * * 


      Siedziała wpatrzona nieobecnym wzrokiem w kubek ze swoją ulubioną gorącą czekoladą. Adam obejmował ją, przyglądając się troskliwie. Dziewczyna wspominała to, co się przed chwilą wydarzyło. Wciąż była w szoku. Przypominała sobie każdy detal. Dokładnie tak to spotkanie sobie wyobrażała, jednak nie sądziła, że on mógłby być do tego zdolny. Pamiętała do, jako spokojnego chłopaka, nigdy nie podnosił na nią głosu, nawet wtedy, gdy robiła głupoty. Jej ciałem wstrząsnęły dreszcze, kiedy przypomniała sobie pierwsze słowa chłopaka: "Co ty tu kurwa robisz? Przyszłaś dalej mnie dręczyć?!". Słyszała, że miał problemy, chodził wiecznie zdenerwowany, wpadł w złe towarzystwo. Wtedy, stojąc naprzeciwko niego, zauważyła ciemne cienie pod oczami i wyraz obrzydzenia na jego twarzy, gdy na nią spojrzał - rzeczy tak nie pasujące do obrazu chłopaka, który miała w głowie: roześmianego empatycznego nastolatka. Gdy przestał na nią krzyczeć i zdał sobie sprawę z tego, że ją wystraszył, miał zagubiony wyraz twarzy, który przypominał heh tego dawnego przyjaciela. Jednak kiedy zaczął się do niej zbliżać z uspokajająco otwartymi ramionami, dziewczyna zdała sobie sprawę, że nie chce, by ten ją dotykał. W jej umyśle wciąż żywe było wspomnienie, gdy ostatni raz ją przytulał - wbrew jej woli, kiedy miała ochotę krzyczeć i uciekać, lecz ciężar tego, co jej wtedy powiedział, był przytłaczający.

      Z rozmyślań wyrwał ją ciepły głos Adama, który z troską pytał, czy wszystko dobrze. Uśmiechnęła się do niego niepewnie i pocałowała go. Miała ochotę powiedzieć, że nic nie może być źle, gdy siedzi przy niej, ale wyszeptała tylko: "dziękuję" i wtuliła się mocniej w jego objęcia.
   - Za co dziękujesz, kochanie? - zapytał chłopak, całując ją czule w czoło.
   - Za to, że przyszedłeś. - odpowiedziała mu, podniosła głowę i patrząc prosto w jego oczy dodała - Kocham cię. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co by było, gdybyś nie był częścią mojego życia.
      Adam uśmiechnął, słysząc te słowa i złożył na jej ustach delikatny pocałunek, po czym wyszeptał: "Też cię kocham. Jesteś dla mnie całym światem".   "

środa, 17 lutego 2016

Szkolne recenzje

Witam!
     Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić recenzją filmu Tadeusza Konwickiego pt. "Lawa. Opowieść o "Dziadach" Adama Mickiewicza. Napisałam ją do szkoły, gdy nasza polonistka, doprowadzona do granicy wytrzymałości nerwowej, zadała nam ją z dnia na dzień.


     Film "Lawa. Opowieść o "Dziadach" Adama Mickiewicza mogę z całą pewnością zaliczyć do ciekawych dzieł filmowych. Wyreżyserowane przez Tadeusza Konwickiego, który zaangażował wspaniałych polskich aktorów, takich jak Gustaw Holoubek, Artur Żmijewski czy też Grażyna Szapołowska, wywołało u mnie mieszane uczucia.
     Pierwszą rzeczą, która urzekła mnie podczas oglądania filmu, była muzyka, towarzysząca przez cały czas akcji. Nadawała tajemniczego, nieco mrocznego charakteru. Wywoływała nieokreślone uczucie niepokoju i potęgowała nadnaturalność niektórych scen. Ścieżka dźwiękowa składała się głównie ze skrzypcowych dźwięków, czasem towarzyszył im chór, nadając bardziej mistyczny charakter.
     Kolejnym aspektem, który bardzo mi się spodobał w tym filmie, była gra aktorska. Gustaw Holoubek, wcielając się w postać swojego imiennika, oddawał tak wspaniale targające tym bohaterem emocje, że byłam pod wielkim wrażeniem. Nie potrafiłam, czytając utwór, wyobrazić sobie, w jaki sposób można by odegrać tak trudną postać bez popadania w przesadę czy też znudzenia widza, a jemu się to udało. Bardzo spodobał mi się również pomysł, aby monologi Konrada, takie jak Wielka Improwizacja czy też opowieść Pustelnika - Gustawa o jego nieszczęśliwej miłości, wypowiadane były wprost do widza, czyli tak, jakby aktor wpatrując się w kamerę widział osobę, oglądającą ten film. Jednocześnie wplatanie w trakcie wypowiedzi obrazów młodości bohatera, jego historii miłosnej bądź też ważnych wydarzeń historycznych, pomagało uniknąć monotonii i równocześnie zmuszało do szerszego postrzegania i interpretacji dzieła.
     Równocześnie obsadzenie w roli Jana Sobolewskiego Piotra Fronczewskiego uważam za genialny pomysł. Moim zdaniem wspaniale pokazał swój talent wcielając się w tę postać. Pokazał głębię uczuć targających bohaterem, potrafił za pomocą swojego głosu przekazać wszystko, co było zamierzone przez autora. Odzwierciedlił emocje targające Janem zarówno podczas opisywanego wydarzenia, jak i wpływ, jaki miało ono na niego.
     Fragmentem filmu, który również wydał mi się wspaniale zaaranżowany, było wyśpiewanie przez Artura Żmijewskiego (Konrada) pieśni zemsty. Bardzo przypadło mi do gustu takie pokazanie talentu wieszcza.
     Rzeczą, która mnie bardzo zaskoczyła, był całkowity brak małej improwizacji oraz sceny egzorcyzmu - zamiast tej drugiej była tylko modlitwa księdza Piotra i Aniołów o odkupienie duszy Konrada. Rozumiem powody, dla których nie można pokazać całego tekstu, jednak moim zdaniem te sceny były o wiele bardziej warte pokazania niż niektóre przejścia między scenami.
     Do filmu mam również zastrzeżenia, ponieważ uważam, że przeskoki między scenami były bardzo chaotyczne, a krótkie sceny rozdzielające wątki nieraz niejasne. Jednakże myślę, iż pokazanie równoczesności pewnych wydarzeń poprzez przeplatanie fragmentów scen było ciekawym i oryginalnym pomysłem.
      Dzieło Tadeusza Konwickiego zawiera bardzo wiele metafor i jest równocześnie osobistym odczytaniem dramatu Adama Mickiewicza, co widać najbardziej w ostatniej scenie, gdy Gustaw Holoubek wypowiada, jak podejrzewam, refleksję scenarzysty powstałą pod wpływem lektury "Dziadów"/
     Podsumowując moje odczucia związane z filmem, uważam, że Tadeusz Konwicki stworzył bardzo interesujące dzieło, jednak moim zdaniem zbyt zagmatwane i osobiste, żeby widz potrafił się bez problemu w nim rozeznać.



wtorek, 9 lutego 2016

Nigdy nie mów nigdy.

     Witam!
  Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moimi refleksjami powstałymi po obejrzeniu duńskiego filmu "W lepszym świecie".
   Jest on dość ciężki w odbiorze. Pełno w nim rozważań o życiu, głębokich wypowiedzi bohaterów. Można nawet odnaleźć wątki psychologiczne. Bohaterowie zostają skonfrontowani z różnymi sytuacjami, czasem takimi, które potrafią z najłagodniejszego z nich zrobić agresora.
   Historia opisuje przyjaźń dwóch chłopców ze szkolnej ławki - Christiana i Eliasa.Pierwszy z nich przeprowadził się do babci po śmierci matki, drugiego rodzice żyją w separacji - można więc powiedzieć, że oboje doznają cierpień w swoim życiu. Dodatkowo Elias jest gnębiony przez starszych kolegów. Pomaga mu dopiero Christian, który decyduje się na ryzykowny krok i pokazanie im, że nie mogą się tak dłużej zachowywać bez konsekwencji. Przez to wydarzenie przyjaźń chłopców została przypieczętowana.
   Przez cały film widz czeka w napięciu, nie wiedząc co się stanie, ani co wymyśli "ten mały psychol", jak określiła Christiana moja mama. Jednak akcja filmu toczy się bardzo wolno i po pewnym czasie człowiek ma już dosyć. 
    W historii pokazano również, jak małe wydarzenia potrafią wywołać u człowieka reakcję całkowicie niezgodną z jego przekonaniami. Patrząc z psychologicznego punktu widzenia może zaobserwować, że w filmie pokazano wiele zagadnień tego typu - agresje u osób łagodnych, obojętność u tych, którzy są zazwyczaj zainteresowani problemami innych. Pokazuje nam, jak określone sytuacje wpływają na człowieka.
    Ogólnie jest to warty obejrzenia film, gdyż porusza ciekawe zagadnienia i jest miłą odskocznią od teraźniejszych częstych "głupawych" produkcji.



środa, 3 lutego 2016

Już na zawsze razem...

    Witam!
   W dzisiejszym poście chciałabym przedstawić moją opinię po obejrzeniu filmu pt. "I że cię nie opuszczę".
   Film w reżyserii Michaela Sucsy wywarł na mnie dokładnie takie wrażenie, jakiego się spodziewałam. Obejrzałam go, gdyż wpasowywał się w mój nastrój, poza tym słyszałam pochlebne opinię od przyjaciółki. Nie jest on ciężki w odbiorze, mogę z pewnością stwierdzić, że zalicza się on raczej do lekkich filmów romantycznych, czasem dość ckliwych, który potrafi momentami rozczulić swoją słodkością.
    Głównymi bohaterami historii jest Page, grana przez Rachel McAdams oraz Leo, w którego wcielił się Channing Tatum. Ona jest artystką, rzeźbiarką, która porzuciła studia prawnicze, aby rozwijać swoją pasję, on założył za jej namową studio nagrań. Ich małżeńskie życie wydaje się być idyllą, do momentu wypadku, w którym Page traci pamięć. Zupełnie nie potrafi przypomnieć sobie zmian, które dokonała w swoim życiu tuż przed poznaniem ukochanego, jak również całego późniejszego życia. Jej pamięć zatrzymała się przed pięciu laty, kiedy to była ukochaną córką z bogatego domu i była zaręczona z dobrze rokującym biznesmenem. Zrozpaczony mąż Page stara się za wszelką cenę zatrzymać ukochaną w swoim życiu, postanawiając zrobić wszystko, by zakochała się w nim na nowo.
     Historia bardzo żywa, potrafi wciągnąć czytelnika. Oparta na faktach z życia pewnej pary, potrafi przekazać żywe emocje bohaterów, co również jest zasługą wspaniałych aktorów. Muzyka użyta w filmie idealnie dopasowuje się do sytuacji, nie przytłaczając ani nie rozpraszając widza.
    Moim zdaniem film jest warty obejrzenia. Nie przytłacza, pozostawiając po sobie uśmiech rozczulony. W pewnych momentach wydaje się być lekko przesłodzona, aczkolwiek nie przeszkadza to w odbiorze. Pozostaje bardzo miłą, lekką historią miłosną.


 "Każdy z nas jest sumą chwil, które kiedykolwiek przeżyliśmy z jakimikolwiek osobami. I to właśnie te chwile tworzą życie"
"I że cię nie opuszczę"

wtorek, 26 stycznia 2016

Wiara czyni cuda.

     Witam!
  Dzisiaj pragnę poruszyć temat, który z pewnością wzbudza wiele kontrowersji wśród osób w każdym wieku, a mianowicie chcę przedstawić artykuł, który w 1 klasie liceum napisałam na religię. Praca opiera się na wspaniałym, moim zdaniem, filmie pt. : "Bóg nie umarł".
  Życzę miłej lektury.


   "Co z tą wiarą?"

Zapewne każdy z nas zadawał sobie kiedyś pytanie: jak wierzę? Jaka jest ta moja wiara? Może było one związane z przemyśleniami po niedzielnym kazaniu, może z obejrzanym filmem lub świadectwem, może z poznaniem nowych ciekawych ludzi. W naszym życiu Bóg nie zawsze jest obecny. Często jest tak, że spotykamy się z Nim na niedzielnej mszy, a potem przez kolejne dni nie mamy z Nim styczności. W pewnym momencie życia człowiek zastanawia się czy taka wiara ma jakiś sens, jeśli nie ma odzwierciedlenia w codzienności. Dla mnie takim momentem było obejrzenie na lekcji religii filmu pt. „Bóg nie umarł”.
Film opowiada historie paru osób, które przeżywają przygody związane z wiarą. Sytuacje te bardzo dobrze obrazują różne sposoby wyznawania wiary, jak również problemy z tym związanie.
Jednym z głównych bohaterów opowieści jest student pierwszego roku prawa, Josh Wheaton, który zapisał się na wykład z filozofii do profesora Jeffreya Radissona. Na pierwszych zajęciach wykładowca kazał wszystkim studentom podpisać się pod stwierdzeniem „Bóg umarł” w celu pominięcia zajęć z tego zakresu, uznając je za bezsensowne, gdyż był przekonany, że skoro Boga nie ma, to nie ma również potrzeby uczenia się o nim. Josh, jako jedyny ze studentów nie zrobił tego, ponieważ był chrześcijaninem i wiedział, że Bóg nie umarł. W związku z taką sytuacją, profesor filozofii powiedział, że student ma dwa wyjścia: przekonać większość grupy, że Bóg nie umarł lub podpisać się pod stwierdzeniem, że jest On martwy. W pierwszym przypadku, gdyby nie udało mu się zmienić zdania grupy, Josh nie dostałby zaliczenia z filozofii, a profesor Radisson zrobiłby wszystko, aby uniemożliwić mu również dostanie tytułu naukowego z prawa.
Chłopak był w bardzo trudnej sytuacji. Z jednej strony miał rodzinę i dziewczynę, którzy mówili mu, żeby nie zadzierał z profesorem, bo tym samym stawia na szali swoją całą przyszłość, a z drugiej wewnętrzne przekonanie, że powinien bronić Boga i swojej wiary, bo jeśli on tego nie zrobi, to kto inny się tego podejmie? Koniec końców zdecydował się bronić swoich przekonań, na co miał 20 ostatnich minut podczas trzech zajęć. Josh mimo przeciwności losu, dziewczyny, która go opuściła, zaniedbania innych przedmiotów i groźby utraty możliwości studiowania prawa wytrwale przekonywał swoich rówieśników, że Bóg istnieje. Podczas ostatniej przemowy udowodnił nawet, że profesor Radisson również wierzy w Boga, ponieważ dowiedział się, że mężczyzna darzy Go nienawiścią. Zapytał wtedy: „Jak można nienawidzić kogoś, kto nie istnieje?”.
Kolejną intrygującą osobą jest sam profesor filozofii, zażarty przeciwnik Boga. Motywem jego uczuć było to, że gdy miał dwanaście lat, jego gorliwe modlitwy nie uchroniły jego matki od śmierci po długiej walce z nowotworem. Opowiadając tę historię użył słów: „W Boga, który na to pozwala, nie warto wierzyć”. Jego historia była inspiracją dla Josha, który ostatni wykład postanowił poświęcić pytaniu, dlaczego Bóg pozwala na zło. Chciał tym samym w pewien sposób pomóc Jeffreyowi w zrozumieniu powodów śmierci matki, pomimo jego żarliwej modlitwy.
Profesor miał również świadectwo wiary w innej osobie – swojej partnerce Minie. Dziewczyna była głęboko wierzącą chrześcijanką, która zostawiła go, ponieważ obrażał ją, gdy była mowa o jej wierze.
Ostatecznym momentem zmiany w życiu profesora, była jego śmierć, która przedwcześnie nastąpiła, gdy potrącił go na pasach samochód. Opatrzność sprawiła, że niedaleko stał samochód, którym jechali dwaj pastorzy. Wielebny Dave rozmawiając z nim tuż przed śmiercią odpuścił mu grzechy i był świadkiem jego nawrócenia.
Wyżej wymienieni pastorzy również są ciekawymi postaciami tego filmu. Ich wyjazd na urlop na Florydę nie udawał się przez to, że samochody odmawiały im posłuszeństwa. Jest to przykład działania Opatrzności Bożej, ponieważ za każdym razem, kiedy nie udawało im się wyjechać, przychodziła kolejna osoba potrzebująca pomocy. Wielebny Dave miał bardzo dużo pracy w tym okresie pomagając nie tylko Jeffreyowi, ale również Minie, Joshowi, czy Ayishy, która urodziła się w muzułmańskiej rodzinie i została wyrzucona z domu przez ojca, za wiarę w Jezusa. Dziewczyna mimo agresji ze strony rodziciela nie przyznała mu racji, że jego bóg jest jedynym prawdziwym stwórcą świata.
Drugi duchowny, Wielebny Jude, był misjonarzem i przyleciał na urlop. Jego postawa była bardzo pokrzepiająca – zawsze zachowywał pogodę ducha, nawet gdy Dave zaczynał się denerwować z powodu przeciwności losu, związanych z ich wyjazdem. Mężczyźni często powtarzali dialog:
„- Bóg jest dobry.
 - Przez cały czas.
     - A przez cały czas?
     - Bóg jest dobry”,
który był pozytywnym akcentem zwłaszcza wtedy, gdy nie wszystko szło po ich myśli.
Jedną z głównych postaci w filmie była również młoda kobieta pisząca blog „Nowa lewica”, Amy, która prowadziła wywiady z wieloma osobami, na przykład. z tymi, którzy pokazywali ludziom swoją religię. Gdy zachorowała na raka, jej chłopak ją zostawił. Była całkowicie załamana. Poszła przeprowadzić wywiad z chłopakami z zespołu The Newsboys, którzy śpiewali o Bogu i w ten sposób szerzyli swoją wiarę. Gdy artyści dowiedzieli się o problemach dziewczyny, starali się jej pomóc poprzez rozmowę, a na koniec wspólną modlitwę.
W filmie pokazane były także inne historie, które obrazowały to, jak działania wcześniej opisanych przeze mnie bohaterów, zmieniły ich życie. M.in. taką postacią był Martin – student pierwszego roku z Chin, który pod wpływem słów Josha zaczął wierzyć w Boga. Inną taką osobą był Marc, mężczyzna, który rozstał się z Amy. Gdy odwiedzał swoją matkę, która była bardzo chora i nie pamiętała prawie nic, usłyszał od niej słowa: „Czasami diabeł pozwala ludziom nieść życie bez kłopotów, bo nie chce by żyli z Bogiem”, które były odpowiedzią na jego pytanie, dlaczego ona jest chora, chociaż była najlepszą osobą, jaką znał, a on, mimo że jest najgorszą osobą, ma wszystko i nie ma powodów do narzekania.
Moim zdaniem film ten jest bardzo wartościowy, ponieważ skłania odbiorcę do refleksji dotyczących jego własnej wiary i jej wyznawania, jak również pokazuje, że mimo wszelkich trudności wiara jest wielkim oparciem dla człowieka. Pokazuje on również jak działa Opatrzność Boża i Duch Święty – może te działania nie są widoczne na pierwszy rzut oka, ale sytuacje, które nas spotykają mają jakiś sens i cel, chociaż nie zawsze go rozumiemy.
Opowiedziane sytuacje pokazują bardzo wiele różnych sposobów wyznawania i świadectwa wiary. Cechą łączącą opisane przeze mnie postacie jest pewność wyznawanych poglądów i wielka odwaga w szerzeniu ich, mimo nawet wielkich przeciwności. Współcześni chrześcijanie, których tak wielu każdy z nas ma w swoim otoczeniu, rzadko dają się rozpoznać poprzez swoje czyny. Niewiele osób ma okazję by bronić wiary, a bez niej nie widzą potrzeby świadczenia o niej codziennym życiem.
Tak często mówi się o głoszeniu Ewangelii, o świadczeniu o Dobrej Nowinie swoim własnym życiem. Ludzie wierzący powinni być rozpoznawalni. Powinni pokazywać, że mają Boga na pierwszym miejscu w swoim życiu. Ale tak naprawdę, ilu z nas może tak o sobie powiedzieć? Jak wiele osób zaprosiło Boga do swojej codzienności i w niej z Nim żyje?
Rozważając ten problem szybko człowiek zaczyna się zastanawiać nad tym, ile osób wierzy? W kościołach widzimy ludzi dookoła, ale wielu z nich chodzi do kościoła z przyzwyczajenia, bo tak chce rodzina, czy z jeszcze innych powodów. Rozglądając się widzimy, że wielu jest rozproszonych, a tylko nieliczni skupiają się i przeżywają Eucharystię. Ale dlaczego my się rozglądamy? Czy nie jesteśmy przypadkiem w tym kościele tak samo, jak część osób z przyzwyczajenia? Jak przeżywamy mszę świętą? Czy jest ona naszym jedynym kontaktem z Bogiem w ciągu całego tygodnia?
Teraz postawmy się w sytuacji Josha. Kto z nas by bronił wiary, zamiast po prostu napisać te słowa, nawet w nie nie wierząc, byle by mieć spokój. Jak często nie oponujemy, gdy ktoś stara się ośmieszyć naszą wiarę, albo ją znieważyć? Czy stwierdzamy, ze nie ma sensu się kłócić, ja wiem swoje, przecież i tak nie uda mi się jego/jej przekonać? A może właśnie nasze świadectwo, parę zdań, słów, może pomóc drugiej osobie odnaleźć Boga? Co, jeśli jesteśmy jedyną nadzieją dla otaczających nas ludzi, na poznanie Jezusa? To była jedna z motywacji Josha. To powinna być nasza motywacja do obrony wiary i przekazywania jej dalej.
Bardzo wielu młodych ludzi mówi teraz, że nie wierzy w Boga. Coraz więcej mówi, że są ateistami. Ale czy jeżeli widzieliby wokół siebie osoby wierzące, których wiarę widać w życiu, to czy nie zostaliby skłonieni do refleksji nad zmianą swojego postępowania? Często myślą, że jest to niemodne, dobre dla starszych ludzi, nieaktualne. Trzeba pokazywać, że wcale tak nie jest. Mówienie o wierze i życie w niej, pokazywanie jej zalet, jest zadaniem nie tylko kościoła czy księży. To powinno być misją każdego człowieka, ponieważ szerzenie świadectwa o Jezusie jest powołaniem każdej wierzącej osoby. Jeśli my będziemy pokazywać swoim życiem, że Bóg jest wspaniały i z Nim żyje się najlepiej, to przekonamy innych, by też spróbowali żyć wraz z Nim.
Inną sytuacją jest to, że każdego czasem dopada zwątpienie. Myśli, że to wszystko nie ma sensu lub neguje dobro Boga, patrząc na otaczające go zło. Wtedy należy sobie przypomnieć o największym darze Stwórcy dla człowieka – wolnej woli. Ludzie sami podejmują decyzje, które kształtują nasz świat. To prawda, że Bóg czasem podpowiada poprzez intuicje pewne rzeczy, lub też Opatrzność działa, na przykład tak jak w filmie, ale to wszystko tylko i wyłącznie za zgodą człowieka. Jeśli ktoś zaprosi Boga do swojego serca, to On będzie działał w jego życiu.
Może warto w chwilach słabości powtarzać sobie słowa dwóch duchownych z wyżej przytoczonego filmu:
„- Bóg jest dobry.
     - Przez cały czas.
     - A przez cały czas?
     - Bóg jest dobry”
i iść dalej z uśmiechem przez życie, pamiętając, że Pan będzie z nami, jeśli tylko Mu na to pozwolimy. A gdy już On będzie obecny w naszych życiach, to przekazujmy świadectwo o Jego miłości, żeby więcej osób mogło czuć tę radość, jaka jest naszym udziałem dzięki wierze.




środa, 20 stycznia 2016

Kobiecy strach

Witam!
     Dzisiaj chciałam zrecenzować zarówno film, jak i książkę pt. "Dziennik Bridget Jones".
     Zacznę od mojej subiektywnej opinii, że film jest lepszy niż książka. Bardzo rzadko się zdarza, że dochodzę do takich wniosków, aczkolwiek tutaj nasunęły mi się od razu. Chociaż zastanawiając się nad tym głębiej są to tak różne pokazania historii, że trudno je porównywać.
      Zarówno w filmie, jak i w książce, jest bardzo wiele nawiązań do "Dumy i uprzedzenia" Jane Austen, której zrealizowana przez BBC ekranizacja była ulubionym filmem tytułowej bohaterki powieści. W filmie "Dziennik Bridget Jones" nie pokazano jej fascynacji filmem i aktorami z oczywistego powodu - Colin Firth odgrywający Darcy'ego w "Dumie i uprzedzeniu" grał główną rolę również w "Dzienniku Bridget Jones". Jednakże mimo to można zauważyć wiele analogii do dzieła Jane Austen. W filmie są to takie momenty, jak opowieść Daniela, który mówi o swoich stosunkach z Darcym obracając całkowicie sytuację, tak aby zdyskredytować Marka, co jest podobne do działania Wickama z "Dumy i uprzedzenia". Zarówno w książce, jak i w filmie, można zaobserwować początkową niechęć Bridget do Darcyego, spowodowaną dziwną wyższością okazywaną przez bohatera - co zdarzyło się również bohaterom powieści Jane Austen. W ekranizacji nie pokazano, moim zdaniem, dość ważnego fragmentu powieści, który w bardzo duży sposób nawiązywał do "Dumy i uprzedzenia", czyli momenty, w którym Mark Darcy pomaga rodzinie Bridget, poprzez wyciągnięcie z kłopotów jej matki i pomoc w uniknięciu przez nią opinii złodziejki - podobna sytuacja miała miejsce w dziele Austin, gdzie chodziło o siostrę Elisabeth. Analogią również w obu przypadkach był sposób, w jaki pan Darcy wyznał miłość Bridget - z wytknięciem jej wad i argumentów przeciw ich związkowi.
     Rzeczą, która o wiele bardziej podobała mi się w filmie niż w książce był sposób pokazania relacji między Bridget a resztą bohaterów. Postacie Marka i Daniela stały się żywsze, dzięki pokazaniu ich relacji z bohaterką, ich rozmów. Ogólnie postacie występujące w książce zostały przedstawione w inny sposób - zarówno drugi szef Bridget, jak i jej matka, byli mniej szaleni, a w przypadku tej drugiej również bardziej wrażliwa niż w książce. Relacje bohaterki z przyjaciółmi były może rzadziej pokazywane iż w książce, ale za to wydawały się być głębsze (pominięto praktycznie wszystkie feministyczne wywody). Zmienienie różnych scen i nadanie głębszego charakteru postaciom sprawia, że film jest równocześnie ciekawy i lekki, a nawet zaskakujący, nie tak jak zazwyczaj komedie romantyczne.
     Sama główna bohaterka została w filmie pokazana jako mniej zmienna, zakręcona, ale również potrafiąca się postawić i walczyć o swoje. Uważam, że film dzięki zmianom wprowadzonym przez scenarzystę stał się ciekawszą opowieścią niż książka, ale jednocześnie bardzo różną od pierwowzoru.


"Bardzo mi się podoba ta zimowa zima i przypomnienie, że jesteśmy zdani na łaskę żywiołów i nie powinniśmy się zmuszać do intelektualnego wyrafinowania ani pracy, tylko siedzieć w cieple i oglądać telewizję."
Helen Fielding "Dziennik Bridget Jones"