sobota, 23 grudnia 2017

Powrót do makabry.

    Tytuł trochę przesadza, nie da się ukryć. Jednak z jednej strony pozwala zgadnąć do czego znów się zabrałam - do historii Hannibala Kanibala. Książki makabrą bym nie nazwała, jednak nie można zaprzeczyć, że zawarte w niej opisy bywają takie. 

     "Milczenie owiec" jest bezpośrednią kontynuacją "Czerwonego smoka" i w miarę czytania spotykamy kolejne odniesienia do poprzedniej historii, a raczej do postaci Willa Grahama. Sam Will nie występuje w powieści w ogóle, mimo że jego obecność z pewnością ubarwiłaby akcję. Zamiast niego poznajemy zupełnie nową główną bohaterkę - Clarice Starling, studentkę akademii FBI, która skończyła wcześniej psychologię. Wiedza którą zdobyła jest kluczową sprawą, gdyż dzięki niej powieść jest po części psychologiczna - bohaterka nie tylko analizuje samą siebie i ludzi w otoczeniu, ale również samego Hannibala Lectera, co pomaga nam trochę lepiej go zrozumieć, o ile to w ogóle możliwe. Potyczki słowne bohaterki ze znanym nam kanibalem stanowią wspaniałą intelektualną rozrywkę dla czytelnika i wprowadza pewien specyficzny nastrój do książki. Czytając ją człowiek może odnieść wrażenie, że sam poznaje krok po kroku aspekty sprawy, nad którą pracuje Starling, równocześnie mając pewien wgląd w myśli Hannibala (na co pozwala narracja trzecioosobowa z narratorem wszechwiedzącym), jak również w myśli poszukiwanego przez adeptkę przestępcy. Wszystkie te informacje są jednak odpowiednio wyważone, przez co autor nie opisuje dziesięć razy tego samego i z każdej perspektywy rzuca zupełnie inne światło na sprawę. Powieść potrafi bardzo dobrze zaskoczyć, co jest mocniej odczuwalne, gdyż teoretycznie czytelnik podążając za narratorem wszechwiedzącym również powinien mieć pojęcie o wszystkim.

     "Hannibal" to następna powieść z serii. Znów opowiada perypetie Clarice, jednak, co było dla mnie zaskakujące, opowiada również o Mansonie, Puzzim i innych bohaterach, których miałam okazję poznać w serialu. Czytając tę powieść nie mogłam przestać porównywać jej z serialem, wyszukiwać wszystkich zmian wprowadzonych przez twórcę i patrzeć jak ta najważniejsza (czyli obecność w tym wszystkim Willa Grahama, którego w książce nie ma wcale) wpłynęła na fabułę i zachowania postaci. 
     Trzeba przyznać, że twórcy serialu, mimo zmienienia praktycznie najważniejszego elementu, w reszcie wierni byli jak najbardziej oryginałowi. Starali się pokazać tę historię, chociaż zmieniali wiele istotnych faktów. Mimo wszystko czytając powieść byłam pewna, że wydarzenia w niej zawarte mnie jeszcze zaskoczą, chociaż oglądałam serial i pamiętałam go bardzo dokładnie.
    Dzięki narratorowi wszystkowiedzącemu poznajemy przeszłość Hannibala i dręczące go koszmary (szerzej ujawnione w kolejnej części, jak mniemam), które mogły mieć ogromny wpływ przy kształtowaniu jego charakteru. Widzimy zarówno ludzką stronę jego natury - tę wspominającą siostrę z miłością, jak i drapieżną - gdy poluje i przygotowuje się do ataku. Wchodzimy do jego głowy, widząc jak dobrym jest manipulatorem i jak wspaniale poznał swoją zwierzynę i jej zachowania - wie, w którą strunę uderzyć zarówno grając na instrumentach, jak i naturach ludzkich.
     Jeden z ostatnich rozdziałów powieści prezentuje wydarzenia przerażające, ujęte w tak swobodny sposób, że czytelnik jest oszołomiony - nie wie czy powinien się śmiać czy bać! Hannibal ujawnia swoje zamiłowanie do teatralnych gestów w dość zaskakujący sposób.
     Trzecia powieść o Hannibalu-Kanibalu kończy się słowami: "Nie wolno nam wiedzieć nic więcej, jeśli chcemy żyć.", co pokazuje również pojawiającą się tendencje do "oprowadzania" czytelnika przez narratora po miejscu akcji powieści, zakradając się i patrząc przez ramię bohaterowi. Ponad to opisane tuż przed owym zdaniem wydarzenia były dla mnie wyjątkowo zaskakujące - mimo podobnego motywu pojawiającego się w serialu, w życiu nie przypuszczałam, że ta historia może mieć takie zakończenie!

     Obie powieści z czystym sercem mogę polecić fanom powieści niesztampowych, kryminalnych z nutką psychologii w tle.

niedziela, 10 grudnia 2017

I'm a cleaner.

     "Leon Zawodowiec". Moje myśli powróciły do niego za sprawą zwykłego motywu na telefon. Zapragnęłam jeszcze raz obejrzeć film, który podobał mi się kiedyś bardzo, jednak nie do końca pamiętałam co się w nim działo. Teraz mogę ze świadomością i szczerą radością używać wyżej wspomnianego motywu!
     Film ten jest tak wyjątkowy, tak piękny, tak ciekawy, zaskakujący i nie męczący, że oglądanie go jest prawdziwą przyjemnością. Znajduje się w nim prawie wszystko, czego widz mógłby chcieć - jest miłość, przyjaźń, mocna akcja, śmieszne momenty, zwroty fabuły, dziwne zachowania, strzelania. Opowiada o Leonie, żyjącym w swojej rutynie wykwalifikowanym płatnym zabójcy oraz o Matyldzie, jego nastoletniej sąsiadce, której życia rzuca coraz to nowe kłody pod nogi. Między bohaterami tworzy się bardzo silna więź, przywiązują się do siebie, będąc dla siebie nawzajem jak rodzina. Mężczyzna uczy dziewczynkę jak przetrwać w jego świecie, natomiast ona wprowadza trochę potrzebnej rozrywki i wolności w jego uporządkowane życie. 
     Opowieść momentami bawi, momentami wzrusza, a potrafi również wywołać w widzu strach o dalsze losy bohaterów. Genialnie role Jeana Reno, Natalie Portman oraz Gary'ego Oldmana, którzy grają głównych bohaterów, dodają filmowi uroku. Z całego serca polecam ten film!

    Podobny obraz

niedziela, 19 listopada 2017

O życiu niby na poważnie...

     "Pokolenie Ikea" Piotra C. Podejrzewam, że ten tytuł nie jest Wam obcy. Sama słyszałam o nim na długo przed tym, jak w ogóle zainteresowałam się tematem. Nie ciągnęło mnie jakoś, najwyraźniej zasłyszane opinie nie były zbyt pochlebne. Mój stosunek zmienił się po tym, jak przyjaciółka wysłała mi bloga tego pana. Pisał ciekawie, o życiu, co jest u mnie na tapecie, zwłaszcza ostatnio, poza tym odwoływał się do własnego doświadczenia z ludźmi, a jego przykłady do mnie trafiały. Szybko się wkręciłam. Dlatego właśnie sięgając po książki przeżyłam ogromne rozczarowanie...

     Pierwsza książka. Najchudsza, o tytule "Pokolenie Ikea". Spodziewałam się przemyśleń o życiu, pracy w korporacji - przynajmniej na takim poziomie jak na blogu. Aczkolwiek znów spotkałam się z widocznym rozwojem autora, ponieważ pierwsza książka nie tylko mnie nie zaciekawiła, ale wręcz odrzucała. Czytałam ją z zażenowaniem, nie wynosząc niczego przyjemnego z lektury. Zdawało mi się, że przed oczami mam wiecznie słowa wulgarne, a cała książka jest o dupach, cyckach i zaliczaniu. Tak, na blogu wpisy dotyczyły głównie relacji damsko-męskich, tak, było o tym, że sprowadzają się one głównie do seksu. Jednak czytając książkę odnosiłam wrażenie, że czytam rozmowę dwóch stereotypowych tępych dresów o swoich Karynach! Męczyłam tę książkę bardziej, niż ją czytałam, a natłok obowiązków nie pomagał. Z tego też powodu z pewną niechęcią kontynuowałam lekturę i zabierałam się za część następną, jednak nie tracąc motta, że aby skrytykować autora, trzeba przeczytać kolejne powieści, bo a nuż się rozwinął.

     Na szczęście Piotr C., jak już wspominałam, jest właśnie tym typem rozwijającego się autora. "Kobiety" czytałam już z przyjemnością, zaciekawieniem i mimo że wciąż podczas lektury można było czasem zobaczyć na mojej twarzy zażenowanie bądź obrzydzenie, to występowało w zdecydowanej mniejszości. Może dlatego, że książka opowiada o mojej wspaniałej płci, o której zawiłościach i szaleństwach można gadać i gadać, a może dlatego, że autor zszedł trochę z buraczanego tonu i bardziej skupił się jednak na emocjach, relacjach i tym, co dla mnie ważniejsze w książkach, a nie walorach fizycznych. Tutaj także znalazłam cytat, który mogę uznać za na tyle wartościowy, żeby się nim podzielić:

     "- Czarny, musisz zacząć mniej pracować, idioto - powiedziała czule. - Pamiętasz jeszcze, że to cycki były najważniejsze dla ciebie, a nie praca? Pamiętasz, deklu, swoje marzenia? Że chciałeś to wszystko rzucić, kupić dom na Hawajach, pływać na desce i żyć z turystów?"
Piotr C. "Pokolenie Ikea. Kobiety.".

     Dlaczego akurat ten? Bo moim zdaniem mówi bardzo wiele nie tylko o Czarnym, ale również o większości populacji. Ludzie idą do szkoły, pracy z jakimś marzeniem. Dążą do czegoś, tylko jakoś po drodze zapominają co to było, ponieważ to te obowiązki zaczynają przesłaniać im świat, ich życie. I zanim się zorientują to życie mija ich szerokim łukiem. 

     Na końcu perełka. "Brud". Powieść z roku 2016, co mnie zdziwiło, bo powiem szczerze, że nawet nie zarejestrowałam, kiedy miała premierę. Książka najbardziej w typie bloga, który mnie tak zauroczył. Najbardziej refleksyjna, oderwana od tamtych, gdyż będąca w całości fikcją literacką, opowieścią już nie o Piotrze "Czarnym", tylko o wymyślonym Relu. Możliwe, że to ta cecha spowodowała, iż książka jest bardziej o czymś konkretnym, ze śmiałymi przemyśleniami, głębszymi niż te o zaliczeniu kogoś. Nie od dziś w końcu wiadomo, że łatwiej przekazać coś nie wprost, bardziej metaforycznie lub wręcz ustami kogoś innego. Tę pozycję mogę z czystym sumieniem polecić, przeczytałam ją praktycznie w jeden dzień, gdyż autentycznie byłam ciekawa co będzie dalej, a bohatera polubiłam, mimo niekoniecznie idealnych cech. Stąd również pragnę przytoczyć cytat, z którym zgadzam się w stu procentach i uważam, że każdy powinien sobie to przemyśleć:

     "Tłumaczę jej, choć niechętnie, że w życiu najtrudniejsze jest odkrywanie swojej tożsamości. Czy ta whisky rzeczywiście ci smakowała, czy może tak ci się wydawało, bo smakowała twoim kolegom? Czy kupiłeś ten telefon dla siebie, czy żeby pokazać, że cię stać? Czy słuchasz tej muzyki dlatego, że  ci się podoba, czy dlatego, że słuchają jej twoi znajomi, a ty boisz się przyznać, żeby cię nie wyśmiali?
      Co jest naprawdę twoje? Z takich drobnych rzeczy układa się tożsamość. Kiedy wiesz, co naprawdę lubisz, trochę bardziej wiesz, kim jesteś.".
Piotr C. "Pokolenie Ikea. Brud.".

     Tym, co najbardziej urzeka mnie w twórczości Piotra C. jest jego sposób pisania - wprost, zupełnie jakbyś był jego przyjacielem, a on opowiadał tobie te wszystkie historie przy piwku, na przykład. Po przeczytaniu jego powieści ma się wrażenie, że jest się z nim na stopie koleżeńskiej, że jakby się go spotkało w barze, to można by podejść, "zbić piąteczkę" i usiąść przy jakimś trunku, rozmawiając o życiu i słuchając jeszcze większej ilości interesujących historii niż w książkach. Nie da się ukryć, że to chyba jedyny autor jakiego powieści czytałam, który nawiązał ze mną, jako czytelnikiem, taką specjalną więź. I to się ceni.


Znalezione obrazy dla zapytania piotr c

niedziela, 12 listopada 2017

Słowa same się nie obronią!

"Czemu, twoim zdaniem, ludzie przestali czytać? Czytamy po to, by nawiązywać kontakt z innymi umysłami. Lecz po co czytać, jeśli pracowicie zajmujesz się pisaniem, relacjonujesz drobnoziarniste osady własnego życia. Z kompulsywnym uporem rejestrujesz każdy zjadany kąsek, fakt, że jest ci zimno albo, nie wiem, bolejesz po przegranym meczu piłkarskim. Niekończący się strumień informacji płynący do wszystkich i nikogo. Kto może sobie pozwolić na to, żeby przejmować się przeszłością,skoro tak trudno nadążyć za teraźniejszością? Ale potrzebujemy przeszłości. I rzeczy, które trwają dłużej niż jeden dzień...".
Alena Graedon "Giełda słów"


 „Giełda słów” autorstwa Aleny Graedon wpadła w moje ręce przypadkiem i zapłaciłam za nią jedynie 10 złotych! Z tego też powodu nie spodziewałam się po niej za wiele – ot lektura na zabicie czasu. Jednak zaskoczyła mnie całkowicie!

Pierwszą rzeczą, bardzo ważną, która jest w niej poruszona, to uzależnienie opisanego społeczeństwa od urządzeń elektrycznych zwanych „meme”, które są takimi bardziej zaawansowanymi smartphonami. Różnica polega na tym, że potrafią się łączyć z mózgiem człowieka za pomocą specjalnego urządzenia nakładanego na głowę, zwanego „koroną”, przez co podpowiada użytkownikowi to, czego on sam nawet nie zauważa - np. podczas rozmowy, wyśle wiadomość „ona chce żebyś skończył ten temat”. Tak jak i w normalnym świecie, znajdują się tam krytycy tego rozwiązania, zwracający uwagę na dobrowolne oddawanie swojej całej prywatności do tego urządzenia. Czy nie mają przypadkiem racji?

 Inną poruszaną przez tę powieść kwestią jest dbałość o język. Jedną z popularnych funkcji meme jest tzw giełda słów, czyli program podpowiadający słowo, które, jak to się potocznie mówi, użytkownik „ma na końcu języka”. Niesie ona ze sobą jednak duże zagrożenie, gdyż ludzie, znani ze swojego podejścia typu:”po co mam to wiedzieć, skoro mogę sprawdzić w internecie” kompletnie przestają zapamiętywać słowa, przez co nie potrafią prowadzić konwersacji lub zwyczajnie przeczytać artykułu bez sięgania po meme. Moim zdaniem jest to ogromne zaniedbanie, bo skoro nie używamy mózgu do zapamiętywania, to do czego jest nam on potrzebny?

     

środa, 1 listopada 2017

Pierwowzór.

"Miał wrażenie, że w ciągu czterdziestu lat niczego się nie nauczył, po prostu stał się zmęczonym człowiekiem." Thomas Harris " Czerwony smok"

     Książka, z której pochodzi powyższy cytat, opowiada historię zawartą w ostatnim sezonie serialu "Hannibal", który miałam przyjemność tutaj opisać wcześniej. Sięgnęłam po nią z oczywistych powodów - dla porównania, zobaczenia jak wiele rzeczy zostało zmienionych, ile dopowiedzianych. Powiem szczerze, że niektórych się nie spodziewałam.

     Zacznę od tego, co było w miarę jasne - książka nie wspomina, jakoby Will i Hannibal znali się jakoś bliżej przed śledztwem Willa, a także nie pokazuje nic, co zostało wymyślone w pierwszych dwóch sezonach serialu (poza tym, że historia z Garettem Jacobem Hobbsem naprawdę wydarzyła się w życiu Willa i przez nią udał się na terapię). Poznajemy naszego bohatera w tym samym momencie, do którego przenosi nas pierwszy odcinek ostatniego sezonu - w domu nad morzem z Molly i jej synem. Akcja przebiega w dużej mierze tak samo, różni się jednak w niektórych miejscach, między innymi zakończenie jest zupełnie inne niż to w serialu. Tam zdecydowano się wprowadzić w życie pomysł, który zakiełkował w głowie Willa w książce, jednak został natychmiastowo odrzucony przez Jacka. 

     Zaskoczeniem dla mnie w książce były płcie Freddiego Loundsa i Alana Blooma - w serialu kobiety, w oryginale mężczyźni. Ciężko było mi się przestawić na postrzeganie ich w taki sposób, zwłaszcza, że każdy miał wyjątkowe miejsce w życiu serialowego Willa, czego w książce nie ma. Również o ile Willa poznajemy dość dobrze czytając powieść, to nie mamy żadnych informacji o pozostałych postaciach - w tej kategorii serial dostarczał nam więcej pozytywnych wrażeń. 

     Z pewnością mogę stwierdzić, że nawet fanów serialu, książka wciąż potrafi zaskoczyć przez inne rozwiązania pewnych sytuacji, czy też niespodziewane wydarzenia w momencie, w którym już w jakiś sposób dopasowaliśmy serialową fabułę do książkowej, a jednak coś się zmienia. Gorąco ją polecam, nawet osobom wrażliwym na drastyczne sceny, jednakże lubiącym książki trzymające w napięciu, gdyż opisy nie są przytłaczające, a nawet mogłabym rzec, że zwięzłe. No, chyba że to ja jestem już spaczona... 


niedziela, 15 października 2017

To jak z tym kłamstwem?

     Od dzieciństwa wszyscy w naszym otoczeniu powtarzają, że "kłamstwo ma krótkie nogi", "prawda w końcu wyjdzie na jaw" i zaznaczają, że nie wolno kłamać, gdyż nie prowadzi to do niczego dobrego. Dzisiaj chciałabym jednak spojrzeć na jeden film i jedną książkę, których przekaz nie jest tak zdecydowany.

     "Niezwykły dzień panny Pettigrew" jest filmem, w którym główne role grają Frances McDorman i Amy Adams. Opowiada on o tytułowej pannie Pettigrew, która przez swój konserwatywny charakter i cięty język traci posady raz po raz. Gdy jej pośredniczka pracy postanawia nie próbować dalej, bohaterka ma ogromny problem - musi spać w przytułku dla bezdomnych, nie mając nic do jedzenia. Zdesperowana decyduje się na oszustwo: przychodzi do apartamentu młodej Amerykanki Delysii Lafosse i powołując się na swoją pośredniczkę, oznajmia, że przyszła do pracy. Od razu orientuje się, że jej zadanie nie będzie tym, co robiła dotychczas.

     Film opowiada tylko o jednym dniu, jednak jest on prawdziwie pełen wrażeń. Co chwilę coś się dzieje w życiu młodej Amerykanki, przychodzą różni mężczyźni, a panna Pettigrew jest zmuszona pomagać swojej pracodawczyni ukrywając jej sekrety i rozwiązując problemy towarzyskie. Dzięki Delysii przechodzi ogromną przemianę - od ubogiej służącej do eleganckiej sekretarki. Zażywa życia bogaczy, bierze udział w pokazie mody, bankietach, występach, dostaje eleganckie ubrania prosto od projektantki, jednak równocześnie miesza się w wiele prywatnych spraw osób dookoła niej. 

     Oczywiście na końcu prawda wychodzi na jaw, jak to zawsze musi się zdarzyć. Mimo to życie panny Pettigrew już nigdy nie będzie takie samo, zmieni się i to na o wiele lepsze. To czyż te jej niewinne kłamstwa jednak się nie opłacają?

     Drugą historią jest życie Gabriell Cocroft, młodej amerykanki z francuskimi korzeniami, opisane w książce "Kim jest ta kobieta" przez Doris Mortman. Jako mała dziewczynka ma wszystko o czym marzy - szczęśliwą rodzinę, ładny dom, wspaniałych i opiekuńczych rodziców. Jest bardzo zdolna, dobrze się uczy i jednocześnie jest pełna życia. Wszystko traci, gdy ma 12 lat. Musi się pozbierać i odnaleźć w nowym świecie, gdzie za opiekunkę ma tante Simone - siostrę matki, którą dotychczas widywała raz do roku. Po paru latach udaje jej się dojść do siebie, zakłada rodzinę i znów czuję się szczęśliwa i bezpieczna, Los jednak po raz drugi poddaje ją ciężkiej próbie. Mąż zostawia ją praktycznie bez środków do życia, a z racji tego, że całe swoje życie poświęciła żeby prowadzić dom, w wieku czterdziestu lat nie ma doświadczenia zawodowego, czyli także szans na zatrudnienie. Gdy po przeprowadzce do Nowego Jorku i tak nie udaje jej się znaleźć pracy, zdesperowana postanawia skłamać w swoim CV i przybierając nazwisko panieńskie matki staje się wykształconą wdową  doświadczeniem w branży. Szybko dostaje posadę, jednak nie sprawia to, że jej życie staje się usłane różami. 

     Przez całą powieść obserwujemy zmagania bohaterki ze swoimi problemami - długami, chorobą ciotki, problemami w kontaktach z synem. Równocześnie poznajemy inne postacie, ich perypetie, charaktery, zachowania. Książka pokazuje nam prawdziwie ludzkich ludzi, jeśli można to tak ująć. Każdy ma wyjątkowy charakter, decyzje podejmuje z różnych osobistych pobudek, a na wszystkie ma wpływ jego przeszłość. W tej powieści jest wszystko, czego tylko czytelnik mógłby oczekiwać - wątki miłosne, psychologiczne, problemy rodzinne, patologie, zakłamania, kryminalne zagadki, poszukiwania zaginionych dzieł sztuki, walka o pozycję i wiele innych. A w środku tego wszystkiego jest Gaby, jej kłamstewko i poczucie winy.

     Tak jak i w poprzednim przykładzie, tutaj również prawda wychodzi w końcu na jaw. Mimo początkowych problemów bohaterki z tego powodu, wszystko na końcu układa się znakomicie. To jednak znów wychodzi na to, że opłaca się kłamać?

     Można by dojść z łatwością do powyższych wniosków. Jednak trzeba się zastanowić głębiej nad tym, co musiały przeżywać obie bohaterki. Panna Pettigrew skłamała z głodu, a mimo to targały nią wyrzuty sumienia, momentami pragnęła się wycofać. Równocześnie towarzyszył jej wieczny strach, że wszyscy poznają jej sekrety, a przez to musiała pomóc kobiecie, która je znała, okłamać wartościowego mężczyznę. Tak jak Gabrielle, która również odczuwała wieczny strach przed zdemaskowaniem, nie mogąc nawet powiedzieć prawdy mężczyźnie, w którym się zakochała, ponieważ gdyby straciła swoją pracę, nie mogłaby w żaden sposób wygrzebać się z długów.

     I mimo że może czasami kłamstwo pomaga, to czy cena jaką się za nie płaci jest jego warta?

Tak btw - obie wymienione pozycje gorąco polecam! :)


niedziela, 8 października 2017

A chciałam tylko podszkolić angielski...

     Jak zapewne większość z Was wie, jedną z lepszych metod uczenia się języka jest oglądanie filmów/seriali/programów w oryginale z napisami w tym języku. W ten sposób właśnie postanowiłam podszkolić swój angielski. Wybór padł na serial "Hannibal", ponieważ już od dawna mnie ciekawił, a miał jedynie 3 sezony. Jak się okazał, były to trzy najdłuższe sezony w moim życiu...

     Pierwszy sezon zaciekawił mnie naturalnie. Mimo ogromnej drastyczności i brutalności, jaka jest w nim prezentowana, oglądałam każdy kolejny odcinek z zapartym tchem, nie mogąc się doczekać następnego. Myślę, że moje zainteresowanie w dużej mierze wynikało z psychologicznego wątku serialu. Przez sympatię do bohaterów i ciekawe zwroty akcji nie przeszkadzały mi drastyczne obrazy. Już pod koniec pierwszego sezonu zaczęły się dziać rzeczy trochę zbyt "chore" jak na mój gust, jednak wciąż nie zniechęcające mnie całkowicie do oglądania.

     Początek drugiego sezonu wciąż wciągał, chociaż zachowania bohaterów bywały frustrujące, zwłaszcza gdy krążyli po omacku wokół tego, co mieli tuż przed oczami praktycznie. W połowie przerwałam oglądanie, gdyż zbytnio mnie denerwował. Gdy powróciłam do niego po jakimś czasie nie miałam takich odczuć, jednak oglądałam bardziej z musu niż zaciekawienia - w końcu chciałam wiedzieć jak to się skończy. 

     Trzeci sezon znów przykuł moją uwagę. Pierwsze odcinki oglądałam z zaciekawieniem, chociaż również z lekkim niepokojem, doświadczona już w temacie. Jednak im bliżej końca, tym gorzej mi się oglądało, zmuszając się wręcz z myślą "no nie mogę się poddać, zostało ich już tak mało...", równocześnie zastanawiając się nad kolejnym serialem, który chciałabym zacząć.  Opłaciło mi się to "poświęcenie" - ostatni odcinek trzymał w napięciu, zaciekawił, chociaż skończył się doprawdy dziwacznie.

     Ciężko mi jednoznacznie polecić, bądź odradzić "Hannibala". Nie da się ukryć, że osoby wrażliwe nie powinny go oglądać, przez obrazy, które prezentuje. Mimo wszystko myślę, że chociaż pierwszy sezon warto zobaczyć, dla gry aktorskiej, ciekawej fabuły oraz moim zdaniem dobrze wykreowanych postaci. Także ten tego... Enjoy if you want! 


piątek, 29 września 2017

Run!

     Niewielu jest ludzi, którzy nie znają Forresta Gumpa, chociażby z popularnych gifów, piosenki Podsiadłego czy z nawiązań do słynnego "run Forrest run". Myślę, że o wiele mniej osób zdaje sobie sprawę z istnienia powieści Winstona Grooma, na podstawie której powstał ten film. A jeszcze mniej wie, że motyw z biegiem Forresta został wymyślony przez scenarzystów i nie ma nic wspólnego z książką.

     Film, mimo że kultowy, obejrzałam dopiero niedawno, podczas babskiego wieczoru z przyjaciółkami. Nie da się ukryć, że jest bardzo pozytywny i potrafi zarówno rozbawić jak i wzruszyć. Wspaniała gra aktorska Toma Hanksa jest doprawdy godna podziwu. Ogólnie podaję dalej to, co wielu przede mną - oglądajcie, oglądajcie, oglądajcie!

     Za książkę zabrałam się już po obejrzeniu filmu i powiem szczerze byłam przygotowana na nieścisłości w fabule. Jednak parę rzeczy potrafiło mnie zadziwić, jak na przykład brak motywu z bieganiem Forresta w książce (może nie całkowity, jednak nie przebijał się tak jak w filmie) oraz cechy bohaterów. Jenny, która w filmie wydawała mi się być szaloną egoistką, nie dbającą kompletnie o głównego bohatera, według książki była zagubioną dziewczyną, która uciekała od Forresta, gdy stawał się po prostu nie do wytrzymania. Porucznik Dan w adaptacji pokazany jako zgorzkniały weteran, były dowódca Forresta, w powieści jest bardziej filozofem niż pesymistą. Dodatkowo sam Forrest - geniusz i idiota równocześnie,zdający sobie sprawę ze swojego zidiocenia, dający się namówić na nieciekawe rzeczy, ale równocześnie nie całkowicie bezwolny, potrafiący czasem wyrazić własne zdanie i rozumiejący więcej niż by się wydawało. W filmie jednak wydawał się po prostu pociesznym głuptaskiem...

     Mimo wielu różnic, których zazwyczaj nie lubię, to polecam oba "twory". Powieść, mimo że pisania "łopatologicznym" językiem, to bardzo przyjemna do czytania, a film jest dobrą komedią, nie infantylną, jak wiele współczesnych. Jednak radziłabym traktować je jako osobne twory, z podobnym motywem, ponieważ film bardzo luźno podchodzi do wydarzeń i postaci książkowych.


" - Szeregowy Gump, mam przyjemność powiadomić was, że zostaliście wybrani do kadry narodowej, która pojedzie do komunistycznych Chin na międzypaństwowy turniej ping-ponga. (...) Chodzi o ważne posunięcie polityczne, od którego może zależeć przyszłość ludzkości. Czy rozumiecie co mówię?
     Wzruszam ramionami, po czym kiwam głową, ale czuję jak kolana mi galarecieją. Kurde balas, myślę sobie, jestem tylko biedny idiota, dlaczego chcą, żebym to ja odpowiadał za przyszłość ludzkości?"  
Winston Groom "Forrest Gump"

sobota, 23 września 2017

     Zastanawiałeś się kiedyś, ile osób z Twojej listy kontaktów odpowiedziałoby: "Jasne, zaraz będę", gdybyś zadzwonił do nich, żeby zaproponować wypad do kina - piątkowy wieczór, nie masz nic do roboty. Jeszcze oferujesz, że będziesz prowadził, więc podróż na Twój koszt. Kto by był chętny, a kto wymyśliłby milion wymówek/rzeczy, które ma zrobić? 

     Zastanawiałeś się kiedyś, ile osób z Twojej listy kontaktów odpowiedziałoby: "Jasne, zaraz będę", gdybyś zadzwonił do nich umówić się na piwo/kawę/soczek, ponieważ potrzebujesz pogadać/wygadać się/ponarzekać/pożalić czy po prostu ludzkiego towarzystwa? Kto by odmówił/wymyślał wymówki? 

     Ile osób z tej listy możesz nazwać przyjaciółmi, a ile tylko znajomymi? Ile osób lubi z Tobą spędzać czas, a z iloma lubisz Ty? Na które osoby tak naprawdę możesz liczyć?

     Ile z tych wymówek byłoby prawdziwych? Ile chociaż zbliżonych do prawdy? Ile wymyślonych na szybko, a potem realizowanych z wyrzutów sumienia, albo przez podejście typu: "co będzie jeśli dowie się przez przypadek, że tego nie robiłem"?

A dla ilu osób Ty rzuciłbyś wszystko i przyszedł?




niedziela, 17 września 2017

CHARLIE

     Ciężko w jakikolwiek sposób zatytułować mi ten post, więc zostawiam tak. Będzie opowiadał o książce Stephena Chbosky'ego oraz filmie powstałym na jego podstawie. Jednym charakterystycznym zdaniem nie da się go opisać, a imię głównego bohatera jest kwintesencją wszystkiego, zwłaszcza dla znających temat.

     Książka jest epistolarna, pisana w formie kilkudziesięciu listów, co nie dla każdego może być wygodne. Jednakże film, mimo że różni się od książki, jest wart polecenia każdemu. Historia Charliego bawi, wzrusza, jak również zmusza człowieka do pewnych refleksji. 

     Główny bohater jest uczniem pierwszej klasy liceum. Zaczyna pisać listy do nieznajomego "przyjaciela", ponieważ nie ma żadnego rówieśnika, z którym mógłby porozmawiać o tym, jak bardzo boi się pierwszego dnia w nowej szkole. W jego życiu wiele się wydarzyło, niekoniecznie dobrych rzeczy. Opisuje to fragmentarycznie w listach. 

     Charlie jest dość zamknięty w sobie, chociaż bardzo chciałby znaleźć kogoś, z kim mógłby porozmawiać i spędzić czas. Jest nieobyty w towarzystwie, co powoduje zabawne sytuacje, ale jest również bardzo uczuciowy oraz w pewien sposób w tych uczuciach czysty - jego miłość do koleżanki jest tak pięknym uczuciem, że nie cieszy się z jej zerwań z chłopakami, a jedynie martwi o jej szczęście. Stara się dotrzymywać sekretów wszystkich ludzi i zachowywać honorowo. Broni tego, co jest dla niego ważne, ze wszystkich sił. Jest chłopakiem, który wzbudza sympatię szczerością swoich uczuć i zachowań. 

     Książka opowiada cały pierwszy rok Charliego w liceum. Chłopak zaprzyjaźnia się z Sam i Patrickiem, przez co jego życie diametralnie się zmienia. Ci trzecioklasiści pomagają mu się otworzyć i są dla niego wsparciem w trudnych momentach. Równocześnie sami nie są bez skazy, także w powieści widać przekrój młodzieży i ich problemów.

     Historia porusza również wiele ważnych problemów społecznych - samobójstwo, choroby psychiczne, strach przed opinią innych, brak akceptacji u rodziny, molestowanie. Równocześnie sposób w jaki je przedstawia jest tak naturalny, że aż przerażająca staje się myśl, że takie rzeczy mogą dziać się częściej niż nam się wydaję.

     Gorąco polecam zarówno film jak i książkę. Jest to jedna z niewielu historii, która w obu formach bardzo przypadła mi do gustu, mimo wielu różnic jakie między nimi występują. Uważam jednak, że obie są piękne i godne poświęcenia uwagi.

" - Dlaczego dobrzy ludzie muszą zakochiwać się w złych osobach?
  - Akceptujemy taką miłość, na jaką według siebie zasługujemy. "

piątek, 8 września 2017

"Spałam z nim, a nawet nie znam jego imienia!"

     "Bez pamięci". Tak, tytuł doskonale zdradza, że jest to komedia romantyczna. Ale jaka! Twórcy wyszli poza ramę typowej komedii romantycznej i zafundowali widzom dodatkowe emocje.

     Zaczyna się klasycznie - młoda dziewczyna, rozczarowana swoimi poprzednimi związkami pozornie żegna się z planami matrymonialnymi, postanawiając poświęcić swoje życie pracy. Jednak już pierwszego dnia wpada na uroczego przystojniaka, w którym zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności i czterem szalonym współlokatorkom udaje jej się go poznać. Tu powinny następować klasyczne perypetie - są razem, coś ich dzieli, potem wielki powrót - jak zawsze. Jednak nie tym razem.

     Pewnego spokojnego wieczoru, tuż po umówieniu się na pierwszą randkę, dziewczyna widzi na własne oczy jak obiekt jej pożądania morduje kijem baseballowym kobietę. Po zignorowaniu jej wezwania przez policję, postanawia prowadzić śledztwo na własną rękę.

     Komedia jest zabawna, pełna ciekawych zwrotów akcji i irracjonalnych zachowań bohaterów (głównie stereotypowych akcji modelek). Ogromnym atutem jest niecodzienność fabuły, która miłośnikom komedii romantycznych urozmaici trochę repertuar. Również dwoje głównych bohaterów wzbudza sympatię widza, czemu trudno się dziwić, gdyż są oni grani przez Monicę Porter i Freddiego Prinze'a Jr.

     Cóż więcej rzec mogę? Zachęcam do obejrzenia w czasie nudy, podczas poszukiwania czegoś lekkiego, zabawnego, co nie przytłacza swoją cukierkowością.

 

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

"Poddaję się... On i tak woli Ciebie - jak zwykle"

"     Chcesz usłyszeć coś szczerego? Wiem, że nie, bo przecież co Cię obchodzi szczerość obcej baby w internecie. Ale i tak to opowiem. Bo mogę, tak samo jak Ty możesz po prostu to olać i wyruszyć w dalszą podróż bo bezdrożach internetu. Chociaż czekaj! Śmieszna historia zanim pójdziesz! Prawie zjadł mnie piesek. Nie przesadzam! Był naprawdę długości mojej łydki, sięgając z resztą do jej połowy. Jednak mój okrutny strach przed zwierzętami zmusił mnie do wspięcia się na ogrodzenie. Wyglądać to musiało komicznie, ale dla mnie rzeczywiście był to dramat! Dzwoniłam aż po pomoc! Tylko że ta pomoc miała swoje własne życie....

     Już możesz iść, zaczną się smęty. Bo jakże mogłam wypowiedzieć tytułowe słowa na głos, do trzeźwej kobiety z krwi i kości?! Zamglenie umysłu? Zaprzestanie radzenia sobie ze sobą? Takie stracenie kontroli to rzeczywiście nie w moim stylu, chociaż... Ostatnio zdarza się co raz częściej. Czy coś na to poradzę? Po prostu przestanę pokazywać to innym. I jeżeli zbiorę się na odwagę, to odwiedzę specjalistę. 

     Bo ONA to ONA. Może Ty, jeśli jednak coś Cię tknęło, żeby tu zajrzeć. Ciekawa jestem co by to mogło być... Przecież tylko jeden pan wie, że tutaj wylewam siebie, mówię obcym to, czego nie chcę znajomym. Ale wróć! ONA. Kochana jak siostra, lecz dzieląca więcej wspólnych przeżyć. Z którą rozumiem się bez słów. Której straty mogłabym nie przeboleć, lecz do której to sytuacji staram się co raz bardziej przyzwyczajać. Bo ONA też ma już dość. Dostaje rykoszetem większości ataków na mnie ode mnie, to ją powinnam chronić, bo na siebie to raczej za późno. Ale może jedynym sposobem dla niej jest zostawienie mnie, tak jak to wróżę komuś od lat? 

     Te słowa nie miały uderzyć w nią w żaden sposób. ONA nawet nic nie zauważa i nie da się jej za to winić! Narzeka na siebie, chociaż to mnie przy niej trudno mieć samoocenę na jakimkolwiek poziomie ponad zerem - nie z jej świadomej winy, raczej ze zwykłej kobiecej zazdrości o figurę. Tą, na którą ONA tak narzeka. A skoro ONA narzeka, z taką figurą, to co dopiero tocząca się za nią wiernie ja? 

     Nie zauważyłam momentu, kiedy ONA stała się moim kompleksem. Czymś, do czego nie dojdę nigdy - zarówno jeśli chodzi o figurę, jak i o socjalizację. Ale ONA nie powinna o tym wiedzieć. Przecież nie jej wina, a odebrałaby to jako atak zapewne. Jak wszystko, z czym sobie ostatnio nie potrafię poradzić. Nie pokarzę jej swoich łez, bo racjonalna część mnie wie, że są one bezsensowne, warte wyśmiania. Jednak uciekając przed nią oczywiście ją ranię, bo jak ja się mogłam tak zachować, jak ona na tym wyszła i wyglądała wtedy? Jakby mi coś zrobiła! 


    Socjalizacja? W moim przypadku? Zapomnij. Cokolwiek zrobię jest źle. Krzywo patrzę, za mało/dużo zwracam uwagę na tego/tamtego/tą. Za bardzo czuję się piątym kołem u wozu, ale przecież za wielka jest moja duma dla otoczenia, nie tak to wygląda? Rozwiązanie takiego problemu jest proste - zostaw mnie w spokoju. Jestem taka i taka, przeszkadza Ci to - zostaw mnie. Nie próbuj mnie zrozumieć, gra nie jest warta świeczki. Może jedna osoba uważa, że jest, ale to chore przyzwyczajenie, przekonanie, że tak właśnie ma być. Skoro nawet unikając jak ognia sytuacji, w której mogłabym wprawić kogoś w zakłopotanie bezsensownymi łzami, właśnie to robię i pokazuję jak okropnym człowiekiem jestem, to po co próbować? Chyba lepiej wrócić do tego okresu nieczucia, zerowego życia towarzyskiego, przecież zawsze coś robię źle. 

     Pisałam już w poście o tych momentach. Teraz jest taki. Bo skoro wszystko co robię zamienia się w szajs, to po co robić cokolwiek? Po co marnotrawić jedzenie, powietrze, czas i pieniądze. Nawet jeśli zapłaczą, poobwiniają się, to suma sumarum wyjdzie na plus, nie? Właśnie że nie, że to co robię ma jakąś wartość. Przynajmniej tak się przekonuję. I mam nadzieję, że jeszcze długo się w tym przekonywaniu nie poddam.                "


niedziela, 20 sierpnia 2017

Donuty uratują świat!

     Kiedy leżę w gorączce, wygrzewając się we własnym łóżku, zazwyczaj sięgam po jakąś książkę, żeby oderwać się od choroby. Tak było i tym razem, chociaż po przeczytaniu paru rozdziałów, odłożyłam ją myśląc, że jest ze mną chyba mocno źle, bo opowieść wydawała mi się jednym wielkim chaosem. Jedyne co mi ostało po tych paru pierwszych rozdziałach, to ogromna ochota na pączki, których niestety nigdzie nie można było w okolicy dostać (a ktoś prawdziwie próbował).

     Wróciłam do tej książki, jak byłam zdrowa i poza ochotą na pączki znów poczułam ten chaos. To była pierwsza powieść, którą czytałam z czymś, co mogę określić "mózgopląsem". Mój umysł nie nadążał za akcją, wszystko działo się za szybko, nie byłam w stanie skupić się na żadnej pojedynczej akcji. Przez te niezbyt miłe odczucia podchodziłam do tej książki parę razy.

      A cóż to za książka? "Ta książka uratuje ci życie" A. M. Homesa. Znaleziona w markecie za parę złotych, oblana po drodze sokiem i odratowana. Opowiada o czterdziestoletnim Richardzie, który po tym, jak zaczęło go boleć serce, zastanawia się nad swoim życiem i stara się je odmienić. Cała akcja dzieje się bardzo szybko i chaotycznie - imituję trochę życie, jednak takie pełne wrażeń, gdzie nie ma miejsca na odpoczynek.

     Ogólnie nie zdecydowałabym się przeczytać tej książki drugi raz, bo jest zbyt chaotyczna, a uczucie "mózgopląsu" nie opuszcza mnie przez pewien czas po jej przeczytaniu. Jednakże jak ktoś lubi takie wrażenia, to niech się ochoczo zabiera do tej powieści!


"Jadą w milczeniu, słuchając brzęczącego radia i pojękują, pokonując dziury w nawierzchni. Richard wycenia każdy stukot: niektóre kosztują dwieście dolarów, inne już raczej koło dwóch tysięcy. Kierują się "dziesiątką" w stronę miasta. Żadne z mijanych aut nie wygląda tak jak wczoraj, nikt już ni jest niewinny, każdy jest podejrzany, groźny. Może Richard nie powinien był palić wczoraj trawki, a może ma już lekką paranoję". A. M. Homes "Ta książka uratuje ci życie".

niedziela, 30 lipca 2017

Pogoń za ciałem

  "Aż do kości" to nowy film zrealizowany przez platformę Netflix, opowiadający perypetię dwudziestoletniej anorektyczki, którą rodzina wysyła na kolejną terapię. Na początku widz dostaje ostrzeżenie, dotyczące realizmu filmu, który powstał przy pomocy ludzi, którzy przez tę chorobę przeszli. To pierwszy powód, dla którego warto go zobaczyć - autentyczność. Wyreżyserowany przez byłą anorektyczkę, obsadzony w głównej roli przez byłą anorektyczkę - osoby znające t chorobę z własnej autopsji.

     Mnie osobiście pomógł on zrozumieć osoby borykające się z tą chorobą. Nigdy nie potrafiłam sobie wyobrazić ich motywacji, tego, co powstrzymuje ich przed jedzeniem, mimo głodu. Bohaterowie tego filmu rozmawiając o tym stwierdzają, że to strach - nie biorą jedzenia do ust, gdyż boją się, że potem nie będą mogli się powstrzymać przed wiecznym jedzeniem i skończą z otyłością. Zapewne nie dla wszystkich jest to powód, jednak osobiście nie miałam pojęcia, że mogą być takie motywy. 

     Nie jest łatwo żyć z wiecznie wygórowanymi oczekiwaniami wobec siebie. Nie jest również łatwo pogodzić się z tragicznymi skutkami własnych działań. Każda z postaci w tym filmie boryka się z własnym, zupełnie odmiennym problemem, starając się go jakoś pokonać. Dzięki temu pokazuje on nam, jak różni są ludzie i ich reakcje oraz jak bardzo jedna, z pozoru niewielka rzecz, potrafi odmienić ich życie.

     Pojawiły się dyskusję, dotyczące tego czy przypadkiem film ten nie zachęca do anoreksji, nie ukazuje jej jako oczyszczającego przeżycia, czegoś wartego doświadczenia. Radze pomyśleć o tym, podczas oglądania go i wyrobić sobie własną opinie na ten temat. Bo moim zdaniem jest to możliwe i część ludzi na pewno będzie tak odczuwać. Jednak nie można generalizować, gdyż wszystko zależy od odbiorcy - jego reakcja na to, co przedstawia film, zależy w dużej mierze od jego doświadczeń życiowych, przemyśleń i momentu, w którym właśnie się znajduje w życiu. Dlatego nie należy generalizować, a poznawać siebie i w zależności od tego dopasowywać sobie filmy.

   Polecam gorąco ten film, udało mu się mnie zarówno rozbawić, jak i wzruszyć, a przede wszystkim zmusić do przemyśleń. 


poniedziałek, 3 lipca 2017

I jeszcze się dziwisz?

"     Myślisz, że łatwo mi było "dotrzeć" do miejsca, w którym teraz się znajduję? Dojść do ładu ze sobą, ze swoimi myślami, uczuciami, emocjami? Zachowywać się w miarę normalnie, gdy ktoś sobie eksperymentował z moimi hormonami i potem, kiedy opuszczały mój organizm? Że te moje wahania nastrojów to takie dla picu? Że miałam nad tym kontrolę? Ba! że teraz mam?

     Dziwisz się, że nie mówię Ci o tym, co siedzi w mojej głowie? O tym, co mnie boli, co mnie dołuje, o tych momentach, kiedy nie wiem czy chcę mieć jeszcze sama ze sobą do czynienia. Po co bym miała? Żebyś radośnie wyśmiała? Nic nie zrozumiała? Zdołowała? Bo to właśnie robisz. Za każdym razem, gdy myślę: "ah, spróbuję", Ty sprowadzasz mnie do parteru. Już nie chcę nawet próbować...

     Tak, opisuję to tutaj, mimo że i tak nikt nie czyta, a nawet jeśli, to narzeka na wywnętrzania i moje niezadowolenie. Tak, wolę to robić tutaj, przelewając słowa na bloga, niż rozmawiać z Tobą. I mnie dziwi, że nie potrafisz tego zrozumieć. Że nigdy nie próbujesz. 

     Więc znów trochę się "pokatuję", pozamykam w sobie, popłaczę. Znów posiedzę w ciemnym pokoju patrząc w ścianę. Znów napiszę coś w pamiętniku lub wrzucę na bloga. A Ty wciąż nic nie będziesz wiedzieć. Będziesz patrzeć na maskę, którą dla Ciebie wkładam, bo każde jej ściągnięcie boli za bardzo. Będziesz patrzyła na to, co chcesz widzieć, co jest łatwiejsze, bardziej do przyjęcia. A jeśli kiedyś sobie przypomnisz, że miałaś tu wgląd, to może się zdziwisz. Może na chwilę. Potem znów wrócisz do swoich spraw, stwierdzisz, że to o niczym, a na pewno nie o Tobie, albo że za długie i nawet nie ma sensu czytać. 

     Pozdrawiam, przyjaciółko. Bo mimo wszystko, wciąż nią byłaś, jesteś i zapewne będziesz.                        "


czwartek, 22 czerwca 2017

Jestem samobójcą.

"     Zamykam dokładnie drzwi do mieszkania. To samo robię z tymi od pokoju - chcę mieć pewność, że nikt mi nie przeszkodzi. We własnym, dobrze znanym łóżku, zamykam oczy, żeby ich więcej nie otworzyć. Nie towarzyszy mi żadne zawahanie, tak często o tym myślałam, że teraz jestem zdecydowana - to najlepszy wybór. 
     Ale co potem?

     Jak to co? Nie ma człowieka, nie ma jego życia, rozdział zamknięty... A może jednak nie?

     To wcale nie jest koniec opowieści. Raczej początek wielu nowych, niekoniecznie wesołych...

    ~ Opowieść osoby, która znajduje ciało. Po trudzie dostania się do niego, okazuje się, że jest za późno, nic się nie da zrobić. Patrzy na martwego bliskiego, w jego głowie zapisuje się ten obraz, następnie pojawia przed oczami za każdym razem, gdy je zamyka. Nie może spać w spokoju. Jest cieniem człowieka, którym był kiedyś. 

    ~ Opowieści wszystkich ludzi z otoczenia - krewnych, przyjaciół, ludzi ze szkoły, pracy, otoczenia. Gdy wstrząsa nimi cała sytuacja, na początku nie chcąc w nią uwierzyć. Żyją potem w poczuciu winy - nic nie zauważyli, jakim cudem?! Czy mieli co zauważyć? Nawet jeśli nie, do końca życia będzie ich prześladowała myśl, że może jednak dało się coś zrobić, czego oni nie dokonali. Byli przecież cały czas tak blisko, jak mogli nie zauważyć? A może widzieli coś, jakieś myśli im kiełkowały, ale przecież kto nigdy nie miewał chandry, kto by przypuszczał... Ale mogli zareagować, zapytać, nie dać się zbyć... Ta opowieść dla niektórych się skończy, dla innych będzie trwała całe życie.

     Twoje życie, nawet nieświadomie, ma wpływ na życia ludzi dookoła. Twoja śmierć nie przejdzie bez echa - nie ma możliwości, żeby tak się stało. SAMOBÓJSTWO JEST NAJGORSZĄ OPCJĄ Z MOŻLIWYCH. Ono nie jest aktem odwagi - jest aktem samolubstwa i/lub tchórzostwa. Pozbawiasz siebie życia, a innych ludzi szczęścia, zamiast stawić czoło problemom. To fakt, to Twoje życie, możesz robić sobie z nim chcesz, nie patrząc na innych. Ale Twoja śmierć nie jest czymś, co dotyczy tylko Ciebie. 

     Myślisz sobie, że łatwo mówić to osobom, które nie mają takich problemów jak Ty, mają silniejszą psychikę, dają sobie rade ze wszystkim, osiągają sukcesy. Tylko że Ty też tak możesz. Ograniczenia są jedynie w Twojej głowie. Myślisz, że ta radosna dziewczyna, co chwilę zbierająca w sobie odwagę by zrobić coś "szalonego", ciekawego, by sprawdzać swoje granice, nigdy nie miała takich myśli jak Ty? Może właśnie po to robi te wszystkie rzeczy - żeby na własnej skórze poczuć wartość życia i strach przed jego utratą. Żeby zmienić swoje życie w przygodę. Myślisz, że ten szczęśliwy mężczyzna, głowa rodziny, dobrze zarabiający, mający radosne dzieci, nigdy nie miał takich myśli jak Ty? Nie przyszło Ci do głowy, że zanim tak zarabiał, ledwo wiązał koniec z końcem? Że przy życiu trzymała go myśl, że nikt za niego nie wyżywi dzieci, które już spłodził? Że może one wcale nie były jego radością, a jedynie zmartwieniem, kolejnymi gębami do wyżywienia, które w dodatku nie dawały odpoczynku, po ciężkim dniu pracy? Wygrzebał się z tego, poukładał swoje życie, ruszył dalej i znalazł swoją motywację. Uważasz, że ta radosna singielka, "silna i niezależna" kobieta, radząca sobie ze wszystkim bez niczyjej pomocy, nie myślała o końcu tego wszystkiego? Ona też kiedyś kochała, została zraniona, nie umiała sobie z tym poradzić. Pomogli jej ludzie dookoła - rodzina, przyjaciele. Byli, są i będą, a ta myśl pomaga jej wstać codziennie rano i przywdziać uśmiech na twarz. Bo los może się odmienić, uśmiechnąć.

     To tylko parę przykładów, tak naprawdę możesz się nie utożsamiać z żadnym z nich, żaden może Cię nie przekonać. Jednak pomyśl przez chwilę czy nie warto spróbować odzyskać sensu życia, zamiast pozbawiać się w ogóle szansy na niego? 

     Tego typu rozmowy przeprowadzam sama z sobą raz na jakiś czas. Kiedy jest gorzej. Kiedy coś się wali. Kiedy mała przyjaciółeczka chandra podpowiada, że tak naprawdę nikt nie zauważy, kiedy zniknę... Może jesteś w podobnej sytuacji. Może też prześladują Cię te myśli, ale na razie z nimi walczysz. A może nie masz już sił. Jeśli dotyczy to też Ciebie, to odejdź od tego ekranu, pójdź do osoby, która jest blisko, chociaż może nie zawsze ją zauważasz. Do chłopaka, dziewczyny, przyjaciółki, przyjaciela, mamy, taty, wujka, ciotki, babci, dziadka, sąsiada, rodzeństwa - kogokolwiek - i poproś o chwilę uwagi, rozmowy. Może akurat pomoże Ci spojrzeć na świat inaczej. Może da Ci motywację do dalszego życia. Może skieruje do specjalisty, przekona, że prośba o pomoc wymaga większej odwagi, niż pozbawienie siebie szansy na zmianę życia. Bo nie ma nic wstydliwego w tym, że ktoś sobie nie radzi. Tylko przede wszystkim trzeba do tego się przyznać przed samym sobą, a następnie przed drugą osobą, żeby nie wojować z problemami samotnie.      "

     Jeśli wciąż nie zauważasz tej osoby obok Ciebie, to zadzwoń, na któryś z telefonów zaufania. Ci ludzie są tam, żeby pomóc. Inną opcją jest zgłoszenie się do psychologa lub psychiatry (do tego pierwszego skierowanie może wypisać lekarz rodzinny, do psychiatry można iść bez żadnych skierowań) i porozmawianie z nim, ponieważ jako specjalista na pewno zrobi wszystko żeby pomóc. 
     Jeśli te opcje wciąż Cię przerażają, zawsze możesz napisać też do mnie. Nie gryzę, nie oceniam. Tylko proszę, nie wybieraj ostateczności, bo potem nie ma powrotu...


niedziela, 7 maja 2017

Nie da się przecież kupić miłości! A może...?

"Niemoralna propozycja".
  Gwiazdorska obsada: Demi Moore, Robert Redford, Woody Harrelson.
  Milion dolarów. To ogromna suma pieniędzy, a ludzie, którzy zbyt łatwo godzą się go wydać są dosyć podejrzani, czyż nie?
  Co byś zrobił, gdybyś dysponował taką sumą?
  A co byś zrobił, gdybyś miał możliwość dostania takiej sumy praktycznie za darmo?

  Film opowiada o małżeństwie - Dianie i Davidzie Murphy - zgodnym i szczęśliwym, które popada w kłopoty finansowe, chcąc spełnić swoje marzenia. Aby spłacić długi wybierają się do Las Vegas, aby pomnożyć ostatnie oszczędności i móc dalej realizować swoje cele. Tam spotykają ekscentrycznego biznesmena, który składa im tytułową niemoralną propozycję - za milion dolarów pragnie spędzić noc z Dianą Murphy. Małżeństwo początkowo kategorycznie odmawia, jednak po całej nocy spędzonej na rozważaniach, stwierdzają, że ich miłość przetrwa tę próbę, a naprawdę potrzebują tych pieniędzy.

  Zastanówmy się nad moralnym aspektem tej historii. Czy zgodziłbyś się wypożyczyć swoją żonę? Czy zgodziłabyś się spędzić noc z nieznanym mężczyzną?

  Myślę, że dużą rolę odgrywa fakt, że ten "nieznajomy" jest niebotycznie bogaty, a przy tym nie jakiś stary i całkiem przystojny. Większy odsiew by był, gdyby ten mężczyzna był w podeszłym wieku i do tego obleśny. Wciąż jednak pozostaje ta strona medalu, przez którą kobieta czuje się jak zwykła prostytutka, tylko taka droższa. Bo cóż za różnica czy sprzedajesz swoje ciało z własnej woli za małą czy dużą stawkę, jeżeli tak czy siak potrzebujesz tych pieniędzy, a alternatywą jest jedynie ciężka, długotrwała i gorzej opłacalna praca? Pojawia się ona, gdy oddajesz się innym mężczyznom nie z własnej woli, aczkolwiek tutaj w rozważaniach wkraczamy na grząski grunt. Oczywiście to są aspekty dotyczące kobiet w takiej sytuacji.

  A co czuję mężczyzna w tej sytuacji? Jest tak spragniony pieniędzy, że nie ma dla niego znaczenia fakt, że inny facet będzie robił z jego żoną na co tylko ma ochotę? A może nie ma dla niego znaczenia to co i z kim ona robi, byleby była jego wizytówką? Nie czuje się upokorzony, że nie jest w stanie zapewnić takiego bytu żonie, żeby nie musiała sprzedawać własnego ciała? Nie zastanawia się, co myśli żona, której w ogóle pozwala na takie zajęcie? Kobieta, którą jest w stanie się dzielić... kim jest dla niego?

  Skąd w ogóle te podejrzenia, że po takiej rzeczy będą w stanie żyć normalnie, jakby nigdy nic nie miało miejsca? W człowieku zawsze pozostanie pewna drzazga, która będzie uwierać, nie ważne jak by się starał.

  A co Ty, czytelniku, myślisz o całej tej sytuacji?

P.S.: Ostatecznie milioner ma wielkie serducho, a film jest jednym z piękniejszych jakie widziałam!


piątek, 14 kwietnia 2017

"Jeśli powiesz mi bym przyszedł, rzucę wszystko i przyjdę... Ale musisz mnie poprosić"

       Cytat, będący tytułem tego posta, jest również tytułem przeczytanej przeze mnie ostatnio książki Alberta Espinosy. Kupiona w markecie za 10 zł, nie sprawiała wrażenia głębokiej pozycji, a jednak mile mnie zaskoczyła.

       Książka jest bardzo krótka - ta jej cecha spowodowała, że zdecydowałam się z nią zapoznać w przedmaturalnym wirze. Potrzebowałam odskoczni, czegoś lekkiego i przyjemnego, a ona pasuje do tego opisu jak znalazł! Opowiada historią Daniego, którego poznajemy w ciężkim momencie - jego żona postanawia go zostawić. Jednak mimo, że znamy ten dość ważny fakt jego biografii, to bohater, chcąc nam przybliżyć powody owego rozstania, opowiada nam parę momentów ze swojego życia, które wpłynęły na to, że znajduje się w tym miejscu swojego życia. 

       Mimo dość banalnej fabuły i małej objętości, książka zaskakuje ilością pozytywnej energii, którą zaraża czytelnika, jak również nagromadzeniem wskazówek dotyczących życia - nie dokładnych instrukcji, tylko paru słów, zmuszających człowieka do zastanowienia się nad swoimi wartościami i tym, jak postrzega swoje własne życie.

       Polecam zarówno w momentach, gdy przygniata nas poczucie bezsensu otaczającego świata, jak również kiedy po prostu chcemy rozerwać się spokojną, kojącą lekturą.

       W tym miejscu chciałabym wszystkim ludziom, zagubionym w internecie czy też pojawiającym się od czasu na moim blogu, życzyć wesołych świąt! Przede wszystkim smacznego jedzenia i przyjaznej atmosfery! 

środa, 12 kwietnia 2017

 "  Żałuję.

    Tego, że się otworzyłam.

    Tego, że się przywiązałam.

    Tego, że kontakt się urwał.

    Tak wielu rzeczy, że nawet nie ma sensu ich wyliczać. Bo co mi to da? Czy poczuję się lepiej, wyliczając wszystkie "błędy" i narzekając na to, czego nie zrobiłam? Nie sądzę...

    Co by się stało, gdybym postąpiła inaczej? Gdzie bym była teraz? Skąd mogę wiedzieć, że błąd w przeszłości nie spowodował szczęścia w teraźniejszości? A jeśli tak, to gdzie jest sens żałowania go?

    Chcę zacząć to na nowo. Nie, błąd! Chcę zmienić coś akurat teraz. Spróbować czegoś nowego, wyciągając wnioski z przeszłości. Przestać żałować i nie bać się nadchodzących wydarzeń. Starać się patrzeć w przyszłość pozytywnie, zamiast wymyślać czarne scenariusze. Wierzyć w swoje możliwości, nawet gdy inni podcinają skrzydła. 

    To będzie ciężkie - wiem już teraz. Rzadko udaje mi się wytrwać w takich postanowieniach. Ale nie chcę więcej się tak czuć, żyć w ten sposób, zakopywać się w koc, starając się "przetrwać" kolejny dzień. Niezależność, odwaga i walka o samą siebie - oto nowe motta mojego życia! 

    Wish me luck!
"

czwartek, 30 marca 2017

Te wszystkie cechy kochania

    Miłość... To uczucie jest tym, czego pragnie chyba każdy człowiek w swoim życiu, nawet jeśli nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Głęboko zakorzeniona potrzeba bycia kochanym oraz kochania. Posiadania kogoś, dla kogo gotowy byłby skoczyć w ogień, kogo szczęście jest jednym z jego priorytetów. Jednak dziwne to jest uczucie, a jego specyfika potrafi zadziwić wszystkich...
    Nie będzie tu mowy o romantycznym "zakochaniu" czy "zauroczeniu". Nie chcę poruszać tematu miłości zaślepionej, ani idealnej. Chciałabym pochylić się nad tym rodzajem, który dotyczy każdego z nas - nad miłością codzienną. Może to być uczucie żywione do mamy, taty, babci, cioci, rodzeństwa, wujka, kuzyna, albo nawet przyjaciółki/przyjaciela, który jest bliski jak rodzina, a może nawet bardziej...
    Dlaczego ten rodzaj? Bo on potrafi być najpiękniejszy. Przyjaciel ostatnio napisał do mnie: "Przecież nie przestajesz kochać matki tylko dlatego, że stała się alkoholiczką!". Mimo absurdu całej sytuacji, w której te słowa zostały wypowiedziane, to jednak dostrzegłam w nich prawdę. Dobrze, są ludzie, którzy nienawidzą swojej rodziny, a to uczucie jest głęboko zakorzenione i spowodowane wieloma ranami. Jednak jeśli człowiek kiedykolwiek kogoś prawdziwie kochał, to raczej to uczucie nie zniknie nigdy całkowicie, pozostanie pewien sentyment... Jednak również nie o tym chciałam tutaj pisać. Nie o stracie bliskich, ale o ich ciągłej obecności, pomimo zadawanych ran. Bo to również może boleć...
    Myślę o uczuciu do osoby, która jest częścią twojego świata, mimo że potrafi zniszczyć twój dobry nastrój w sekundę, nawet o tym nie wiedząc...

    Kiedy nawet szczęśliwa wracasz do domu, myślisz jak sprawić by ten dzień był lepszy, a tam zastajesz atmosferę zdenerwowania, a z innego pokoju co chwilę słyszysz przekleństwa - a przecież nic takiego się nie stało.

    Kiedy zrobiłaś coś głupiego, albo coś zepsułaś, może nawet sobie zaszkodziłaś, ale potrafisz sprowadzić to do porządku dziennego, aby nie dręczyć się wyrzutami sumienia, wrednymi myślami, poza tą jedną - ktoś się zdenerwuje, będzie krzyczeć, mimo że sama wiesz, że nic takiego się nie stało, że sobie poradzisz ze skutkami, konsekwencjami, nawet tymi najgorszymi. Wtedy tą najgorszą konsekwencją staje się jego gniew.

    Kiedy nie chcesz się za bardzo przejmować przyszłością, bo strach przed nią cię paraliżuje; wiesz, że tak czy siak dasz z siebie wszystko, ale zadręczanie się w tym momencie przyszłymi wydarzeniami sprawi, że koniec końców nie zrobisz nic dobrego dla siebie, a ktoś wciąż ma wobec ciebie wygórowane oczekiwania, stawia cię w dokładnie tej paraliżującej sytuacji, w której nie chcesz być. Nie daje ci działać, żyjąc w zgodzie ze samym sobą.

    Kiedy coś cię gnębi i dręczy, chcesz o tym porozmawiać, zwierzasz się, a ktoś bagatelizuje twoje sprawy cały czas skupiając się tylko na swoich. Masz nawet wrażenie, że kompletnie nie zwraca uwagi na to, co właśnie powiedziałaś. Wciąż wraca do swoich spraw, okazując brak zrozumienia.


   Wtedy zastanawiasz się co jest nie tak, dlaczego otaczasz się ludźmi, których masz dosyć, nie chcesz widzieć, bądź którzy najwyraźniej mają dosyć ciebie... Ale potem wzburzone uczucie przechodzą, patrzysz na wszystko chłodno i widzisz jednak całą prawdę. Myślisz, jak bardzo uczucia wpływają na twój stosunek do drugiej osoby...

    Bo przecież robi to dla ciebie i potrafi zawołać cię tylko po to, żebyś siedziała i rozmawiała. A gdy ty sama w złym nastroju przygotowujesz coś przychodzi, żeby poprawić ci nastrój.

    Bo mimo krzyczenia o wszystko, nawet głupoty, potrafi przyjść, przeprosić, aby innym razem, gdy będziesz leżeć w gorączce latać po całym mieście, żeby znaleźć akurat to, na co masz ochotę. Bo stara się z całych sił utemperować burzliwy charakter i zmienić reakcję. Bo kiedy psujesz sprzęt kuchenny plus prąd w całym pionie, po czym dzwonisz skruszona przyznać się do tego potrafi zareagować spokojnie, pocieszyć, pomartwić się o ciebie na pierwszym miejscu, a potem udawać przed sąsiadami, że nie ma pojęcia dlaczego taka awaria miała miejsce.

    Bo potrafi ci powiedzieć w momencie zwątpienia w siebie - hej! czym się martwisz? jesteś w tym dobra, poradzisz sobie. Bo mimo wielkich oczekiwań, ma również ogromną wiarę w twoje możliwości. Bo chce, żebyś była szczęśliwa, tylko motywacja nie wychodzi tak jak powinna. Bo wszystko co robi ma na celu zadbanie o ciebie i twoją przyszłość, żeby okazała się mniej przerażająca.

    Bo potrafi cie wspierać nawet, gdy popełnisz największą życiową głupotę. Bo sprowadza wszystkie wielkie tragedie do właściwych rozmiarów, uświadamiając ci, jak to nie warto się nimi przejmować. Bo zna cię na wylot i potrafi przewidzieć twoje reakcje. Bo może wieszać z tobą psy na głupim kolesiu, który nic nie rozumie i nie docenia. Bo będzie potrafić pomóc ci się ze wszystkim uporać.


    I możesz tego czasem nie zauważyć, ale zmieni się dla ciebie. Może wpadając od czasu do czasu nie zarejestrujesz tego, że krzyczy ciszej, wyklina mniej, naciska słabiej, słucha bardziej. Jednak kiedy się bliżej przyjrzysz, odstawisz emocje na bok, porównasz z przeszłością, to zobaczysz to wszystko. Docenisz. Zrozumiesz. A przez to pokochasz jeszcze bardziej!

sobota, 11 marca 2017

"    Spotykasz go po raz pierwszy, myślisz: "ciekawy człowiek, chociaż jest w nim coś niepokojącego...", lecz od razu odrzucasz te rozważania - nie masz z nim styczności, nie będą ci potrzebne. Potem zaczynasz go zauważać coraz częściej, to normalne, kiedy nagle jedna anonimowa osoba z tłumu staje się twarzą z imieniem i nazwiskiem. Zauważasz więcej faktów z jego życia, mimowolnie bo trudno nie, gdy chodzicie do jednej szkoły. Wciąż jednak nie przywiązujesz do tego wagi - może zaśmiejesz się pod nosem, kiedy raz cię rozpozna i się przywita, a za drugim razem udaje, że nie widzi...
    To się zaczyna nagle. Odzywa się do ciebie, tak naprawdę w błahej sprawie. "O, pretekst" myślisz, kolejny raz odrzucając złe przeczucia i natrętny głosik mówiący: "strzeż się, to pewnie jakaś gra, zakład, on jest dziwny, aura niepokojąca". Tłumisz je, zbierając o nim informacje z portali społecznościowych (to on już nie jest z tą dziewczyną?!) oraz od wspólnych znajomych (środowisko szkolne przecież nie jest ogromne...). Mimo dziwnych doniesień z tego drugiego źródła, które powinny dać ci do myślenia, brniesz w to dalej - wiadomo przecież co będą mówili znajomy jego byłej... On ma swoją wersję wydarzeń, ona swoją - to wcale nie jest tak niespotykane, a ty masz już dość oceniania ludzi przez pryzmat opinii innych.
     Brniesz w to. Przyzwyczajasz się, co za tym idzie przywiązujesz. Dzień bez rozmowy to dzień zbyt pusty, coś w nim nie pasuje. Chociaż są momenty lepsze i gorsze, czasem masz nawet go dosyć. Spotykacie się. Niby macie o czym rozmawiać, jednak nie opuszcza cię to niepokojące uczucie. Ten instynkt radzący, żeby może lepiej trzymać się z daleka. "Nie znam go przecież, dam mu szansę, dowiem się o co chodzi". Naiwnie...
     Ciągnie się to, chociaż w twoim przekonaniu nie ma podstaw. Wciąż mu zależy, mimo że różnicie się jak ogień i woda. Unikasz spotkań, bo instynkt ucieczki przeważa... Kłótnia, pogodzenie i twoje "odkupowanie win" - bo oceniłam, skreśliłam, nie dałam sobie szansy go poznać. I brniecie w to dalej. Coraz częściej nie widzisz sensu w tym wszystkim, nie wiesz o co mu chodzi, ale jednak jest za późno. Przyzwyczaiłaś się, nie chcesz tak łatwo się poddawać teraz, skoro tak daleko zabrnęliście. Czujesz, że między wami coś jest mimo tego, że przeczy to całkowicie logice, faktom i twojemu samopoczuciu w jego obecności.

  I brnę w to, chociaż nie wiem czego on chce ode mnie.

  I brnę w to, chociaż nie potrafię się z nim dogadać.

  I brnę w to, chociaż nie widzę tego w przyszłości.

  I brnę w to, chociaż nie widzę sensu.

  I brnę w to, chociaż nie wiem czego chcę.

  I brnę w to, chociaż się boję...



I po co mi to wszystko w ogóle??
"

niedziela, 26 lutego 2017

Mój kącik świata

  Myślę, że najlepiej by było, gdybym rozpowszechniała opinię, że Bieszczady są wciąż zacofane, nic się tam nie dzieje, nie ma co robić, nuda, dzicz itp. (tam nawet nie ma kosmetyczek! - jak to uważali znajomi pewnej pani...). Wtedy może byłaby mniejsza szansa, że ten mój piękny krajobraz zostanie zagarnięty przez turystów i zatłoczony przez przybyszów. Jednak nie jestem w stanie tego zrobić - byłabym okropnym bluźniercą szerząc jakąkolwiek nieprawdę o miejscu będącym moją odskocznią od całego świata...
 
   Nie tak dawno spędziłam tydzień w tym uroczym miejscu, na własne życzenie odcinając się od internetu, a co za tym idzie wiadomości z messengera i powiadomień z innych social media. Było to dla mnie pewnym ukojeniem - nie zalewała mnie fala niepotrzebnych informacji, których co dzień przyswajam i tak zbyt wiele. Dodatkowo, z racji, że w moim miejscu zamieszkania powietrze do najczystszych nie należy, pooddychałam trochę pełną piersią, nie musząc "gryźć" tego, co wdychałam. Można powiedzieć, że zrobiłam detoksykację organizmu pełną parą - zarówno płuc jak i umysłu. Każde nerwy koił widok gór, spokoju, jaki panował dookoła, poczucia swobody i niezależności oraz śmiech, wywoływany przez moją najlepszą przyjaciółkę, która rzuciła wszystko i wyjechała w Bieszczady wraz ze mną.

     Nie czułam tam upływu czasu. Nasze dni były dość spontaniczne, miały w sobie trochę szaleństwa i przede wszystkim dużo wolności - nikt nas nie kontrolował, nie sprawdzał co gdzie i kiedy robimy oraz nie patrzył sceptycznie, kiedy przechadzałyśmy się po brudnych, nieciekawych uliczkach, zamiast iść na spacer w las. Podejmowałyśmy własne decyzję oraz ponosiłyśmy ich koszty - raz mogłyśmy się poczuć jak prawdziwe dorosłe!

     Nie zwiedziłyśmy wiele. Można powiedzieć, że muzeum Beksińskiego było jedynym turystycznym miejscem, które zaliczyłyśmy podczas naszej wędrówki. Na nowo zachwyciłam się tym malarzem, zwłaszcza że ostatnio zarówno o nim czytałam, jak i oglądałam "Ostatnią rodzinę", więc mogłam spojrzeć na jego twórczość innym okiem.

     Na nartach też jakoś nie pojeździłyśmy - w jeden dzień na stoku spędziłyśmy godzinę, może półtorej, a w drugi cztery (samodzielna nauka na snowboardzie potrafi dać taką frajdę, że aż sama się dziwię!).

    To co robiłyśmy cały tydzień? Ciężko powiedzieć... Cieszyłyśmy się własną obecnością? Oddychałyśmy czystym powietrzem? Woziłyśmy się "Wesołą Renią"? Obżerałyśmy się milionem jedzenia?

    A może po prostu chłonęłyśmy ten wszechobecny spokój, piękno i odpoczywałyśmy?

                                                  Cokolwiek to było - chcę więcej!

niedziela, 22 stycznia 2017

Czy pragnę za wiele?

    Czy to za dużo, że chcę żebyś był? Widział mnie w domowym nie ogarze, a mimo to nazywał swoją księżniczką. Niszczył moją fryzurę, łaskotając w odwecie za moje szczypanie. Przytulał w momentach chandry przypominając, że nie wszystko musi mi wychodzić idealnie, a dla Ciebie i tak jestem wspaniała. Kochał nawet podczas kłótni o nic. Uspokajał podczas bezsensownego denerwowania się. Upominał, gdy robię coś głupiego i upijam się by czuć lubianą, palę by uspokoić, nie śpię dręczona nerwicą natręctw, sprzątając pokój w środku nocy. Robił to tylko i wyłącznie dlatego, że Ci zależy, nie dlatego że musisz czy też wypada.

    Czy to za dużo, że chcę być dla Ciebie? Gotować Twoje ulubione danie, piec najsmaczniejsze ciasta, tylko po to, żebyś nie mógł odmówić odwiedzin. Rozpieszczać, zagłaskiwać, droczyć się, dokuczać. Obrażać się tylko po to, żeby zaraz wybuchnąć śmiechem. Dąsać, żeby wyglądać słodko. Dzwonić z głupotami tylko po to, żeby usłyszeć twój głos. Narzekać tylko dlatego, żeby narzekać. Leżeć tylko po to, żeby Cię przytulać. Rozmawiać z Tobą o rzeczach ważnych oraz błahych. Planować z Tobą przyszłość i godzić się z przeszłością. Śpiewać, może nawet komponować, tylko dla Twojej przyjemności. Nie bać się dzięki Twojej obecności. Pocieszać się samą myślą o Tobie. Być przez Ciebie zaskakiwaną. Kochać Cię do szaleństwa, tak bardzo, że aż boli.


Czy to za wiele, że chcę żebyś się pojawił?





sobota, 14 stycznia 2017

Cicha przyjaciółka.

     Pojawia się nagle, zazwyczaj wtedy, kiedy wszyscy inni zawodzą - nie mają czasu, ochoty, lub po prostu nawet o Tobie nie pomyślą. Jednak ona przychodzi. Pamięta. Trwa.

     Przysiada obok cicha, prawie niewidoczna. Nie narzuca się swoją obecnością, lecz daje poczucie, że chociaż zdaje się, że nikogo nie ma, to ona jest. Na początku po prostu czujesz, że gdzieś krąży, przyszła. Lecz kiedy zaprosisz ją do siebie, zagłębisz w jej tok rozumowania, posłuchasz jej słów, to już nie będzie odwrotu.

     Usiądziesz z nią, słuchając jej podszeptów, chociaż nie zawsze byś się z nią zgodziła. Teraz jednak słuchasz jej, niczym wyroczni, a każde z jej słów ma dla Ciebie sens - przecież to takie proste! Dajesz jej się krytykować, jednocześnie wspomagając w znajdywaniu kolejnych problemów, przeciwności czy wad innych ludzi. Przyjaciele? Przecież nie potrzebujesz innych niż ona. Towarzystwo? Ona Ci starczy za wszystkich. Opinia innych? Przecież ona jest wyrocznią, tylko jej głosu warto słuchać.

     Ale spróbuj ją wyprosić, powiedzieć, że chyba już dosyć, że może trochę przesadza. Postaraj się podważyć jej autorytet - nie możesz? Wcale mnie to nie dziwi.

    Jest jako jedyna, Twoja cicha przyjaciółka. Wysłuchuje Twoje problemy, nadaje im właściwe miejsce, powiększając jak tylko może. Podszeptuje "samą prawdę" - Twoje złe cechy, oczywiste fakty, o których normalnie zapominasz. Przecież nic nie ma sensu. Nikogo przy Tobie nie ma. Są? To gdzie ich teraz spotkasz? Jest tylko ona. I jej monolog...

     "Po co się starać? Nie zmienisz tego kim jesteś. Za gruba, za chuda, za brzydka, za ładna, bez serca, zbyt uczuciowa, za niska, za wysoka. Coś boli? To cierp. Jakiś promyczek słońca się do Ciebie zakrada? Ktoś się stara być? Zniszcz jego humor, odepchnij go, bądź opryskliwa, nieczuła, zimna, wredna... Po co Ci on, skoro masz mnie? Jestem z Tobą szczera, kto będzie bardziej? Wypomnę Ci wszystko, któż inny tak o Ciebie zadba? Zawsze jestem, gdy inni zawodzą. Pamiętaj o tym!"

     Znasz ją, chociaż może nie zawsze rozpoznajesz.

     To Twoja najwierniejsza przyjaciółka!

     Kochana chandra.




Nowy rok = nowa ja?

       Witam wszystkim niedobitków!
  Wiem, że zawaliłam sprawę - moja ogromna wina. Jednak wszystkim ludziom, którzy czytają moje wypociny i mimo wszystko jeszcze nie uciekli stąd z wnerwem ogromnie dziękuję!
  Ten post będzie trochę inny niż poprzedni - pokażę w nim trosze więcej siebie. Dlaczego? Bo Nowy Rok = Nowa Ja! A tak serio, to po prostu jestem sfrustrowana, a nie mogę zadręczać swoim narzekaniem wciąż ludzi dookoła.
   Nowy rok się zaczął, więc odrodziła się moja pełna nadziei natura. Trochę filmów obejrzałam, ale pustka w głowie nie pozwoliła spłodzić nic nowego (niee, to wcale nie jest tak, że mam 6 roboczych postów, które wystarczyło opublikować i to napisanych od września...). Ale najbardziej męczącą rzeczą była zmora każdej zimy - grypa. I tak siedzę w domu czując się raz gorzej, raz lepiej od tygodnia w domu, leżę pod kocykiem i nie potrafię się zmusić do niczego.
  Razem z przyjaciółkami zaczynamy pracować nad wspólną stroną, która będzie odzwierciedlać nasze życie, więc możliwe, że zawieszę tego bloga - będę tutaj udostępniać tylko jakieś opowiadania ewentualnie. W każdym razie zapraszam - przez kilka dni może się nic nie dziać, ale mam nadzieję, że uda się nam rozkręcić.

Także życzę wam spóźnionego szczęśliwego nowego roku, dotrzymania postanowień noworocznych, a w prezencie dam jeszcze jeden post! I dużo zdrowia!